czwartek, 15 kwietnia 2010

Proza życia.

Wigilię moich dwudziestych piątych urodzin chciałam spędzić pijąc ciemne wino i słuchając mrocznego gotyku. Ot, taka fanaberia, wydumany plan, by sobie poprawić humor, by zbudować nastrój do przemyśleń o przemijaniu, być może nad Heideggerem albo Sartre.
Zamiast tego oddaję się z pasją szaleńca odgrzybianiu szafy, która nie wiedzieć kiedy zarosła pleśnią bardziej niż najlepszy brie, a ja akurat dzisiaj musiałam to zauważyć - bo nie miałam gdzie włożyć nowych spodni. Śmierdzę przeto chlorem i zgnilizną i trudno mi powiedzieć, która woń jest tą dominującą, ale nie życzę nikomu, by musiał mnie teraz wąchać. Przypominam pewnie coś na kształt połączenia publicznego basenu i starej piwnicy. Delicje, kurwa.
Nie mam nawet nastroju, żeby zwyczajowo pomarudzić o miłości i śmierci.

Po chwili namysłu:
chciałabym dostać na urodziny "Starość" Italo Svevo. Chyba nie mogę mieć już bardziej przygnębiającej zachcianki.

4 komentarze:

  1. Chciałam coś napisać o ćwiećwieczu i symbolice, ale ponieważ uważam, że urodziny to ciężki dzień, więc niech Ci ziemia lekką będzie;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. :)
    :):)
    :):):)

    Wszystkiego dobrego i wielu wypadów do zoo :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękować, dziękować! Urodziny miałam wielce udane - robiłam nic i alienowałam się, delektując się własnym zgrzybieniem i zmroczeniem. Było klawo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z całym szacunkiem do czytanego i wychwalanego przez wszystkich pseudointelektualistów Heideggera, szafa na pewno była bardziej konstruktywna, wartościowa i praktyczna.

    OdpowiedzUsuń