wtorek, 16 sierpnia 2011

Pustka

Wierszyk znaleziony w Internecie.

W nocy śniłaś mi się dziś,
i znowu płynęły w moich oczach łzy.
Myślałem, że zapomniałem o Tobie już,
lecz moje serce dalej kocha Cię,
robiłem wszystko by zapomnieć Cię,
nie do końca wszystko było fer.

Chciałem na złość zrobić Ci
teraz już wiem,
że nie potrzebne było to.
Odeszłaś daleko stąd
i pozostała po Tobie pustka i gniew!
Pewnie nigdy tego nie zobaczysz!


- autor nieznany

Ileż wzruszeń. Nie mam słów.
... nie googlajcie nigdy słowa "pustka".

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Gorzkie rekryminacje

Ze wspomnień:

Za wszelką cenę staram się wyłączyć myśli i emocje. Nie rozumiem, dlaczego jestem taka uparta. Głupio mi. I zimno.
Chyba jednak nie lubię, kiedy powierzchowne w swojej naturze uczucia przysłaniają mi rozsądek. Nienawidzę siebie za to, że tak łatwo ulegam impulsom. (...)

Dlaczego?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego (...).

Mapa umysłu: kreatywność - kret - krewetka - weterynarz - pies - bies - szatan - śmierć - księgosusz. [Bardzo moim zdaniem trafna.]

Nie mam siły siedzieć. Napisałam kiedyś wiersz o takim stanie rzeczy - mój najlepszy. Pole poznawcze, refleksyjność, metafory i alegorie, intuicja, poczucie humoru i chuj. Cóż za zabawa! I jest mi zimno. Niezależne sądy... zapomniałam. I za mało się ostatnio alienuję. PINDOLE.

Sublimacja energii seksualnej: Kum, kum, rade rade rade. Kum, kum, rade rade rade! Kum, kum, rade rade rade. Kum, kum, rade rade rade!

Jest śliczna pogoda. Aż się rzygać chce. Nie mogę powiedzieć, żebym czuła się z ty bardzo komfortowo. Dzisiaj nie czuję się ze sobą najlepiej, reminiscencje zaprzeszłych porażek wyjątkowo natrętnie wibrują mi w głowie. Tak, dzisiaj trudno zaakceptować mi, że nie jestem idealna. W loterii nastrojów wylosowałam zażenowanie.



czwartek, 4 sierpnia 2011

Śmierdzi tutaj trupem.

niedziela, 12 czerwca 2011

Po prośbie.

Potrzebuję, żeby ktoś wypełnił moją bardzo naukową ankietę ta niesamowicie ważki temat! Także wypełniajcie i proście swoich znajomych i rodzinę, by wypełniali. To może podzielę się wynikami.

https://www.ankietka.pl/ankieta/65814/kosciol-a-nieczyste-mysli.html

No nie mówcie, że macie coś lepszego do roboty. Wspomóżcie koleżankę w cierpieniu.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kiepskie powieści sci-fi.

Nie, nie jestem rannym ptaszkiem.

Nic, tylko pada i pada. Boli mnie brzuch, zdarza mi się to od jakiegoś czasu, pewnie z nerwów, bo też ciągle mnie coś denerwuje. Rzeczy martwe i i rzeczy żywe zbiorowo upierają się udowodnić mi, że można dostać niestrawności od wkurwiania się.

Gdybym była bohaterem książki, to mój dzień zaczynałby się następująco.

Bohater został obudzony o godzinie 7.30 rano i zaklął pod nosem z mocnym postanowieniem, że tego dnia nie wstanie. Jego członki były bezwładne i sprawiały wrażenie na stałe przymocowanych do łóżka. Wydawało mu się, że dopiero co się położył - noc nie była krzepiąca ani dla ciała, ani dla ducha. Nie mógł znaleźć w sobie nawet tyle motywacji, żeby otworzyć powieki na dłużej niż 3 sekundy i rozejrzeć się po otoczeniu. Niewiele tracił. Za oknem było szaro, brudno i mokro, nawet ptactwo trzymało dzioby skulone na kłódkę, tak przygnębiający obraz przedstawiała sobą wczesnowiosenna aura. Spędził następne 90 minut w stanie niespokojnego półsnu, zerkając co chwilę na zegarek z nadzieją, że jest już tak nieprzyzwoicie późno, że nie ma sensu wychodzić z pościeli, bo wszystko dawno zdążył trafić szlag; ale nie - czas płynął powoli.

Punktualnie o 9 zawyły syreny alarmowe. Bohater odebrał to jako gwałt na jego osobie, ale nie był w stanie dłużej ignorować przymusu wstania i rozpoczęcia kolejnego bezbarwnego dnia. Przeciągnął się zrezygnowany i powoli zwlekł się na podłogę. W jego kwaterze było przenikliwie zimno, wadliwa instalacja grzewcza zmuszała go do wyłączania na noc kaloryfera, w przeciwnym wypadku nie mógł zasnąć, rozpraszany  industrialnym szumem, który w nocy brzmiał jak nawoływania potępionych. 
Zarzucił na ramiona seledynowy poradnik z jakiegoś zmechaconego ze starości, nie dającego się zidentyfikować materiału i powlókł do łazienki mając nadzieję, że zimna woda i miętowy smak pasty do zębów pozwolą mu otrząsnąć się z porannego marazmu. Łudził się daremnie. Po odbyciu toalety był tak samo zły i zaspany, jak przed, może nawet bardziej, bo przez dobrych parę minut był skazany na oglądanie swojej opuchniętej mordy w strategicznie zawieszonym lustrze. Morda wykrzywiała się do niego w grymasie pogardy. To nigdy nie był przyjemny widok.

Na dole, w wychłodzonym i nieprzyjemnie pachnącym pokoju czekało już na niego stanowisko pracy. Komputer szumiał złowrogo, zestaw słuchawkowy podłączony do aparatury leżał bezwładnie na blacie, wróżąc jak mityczny psychopomp nieuniknioną konieczność przejścia do innego zgoła świata - świata pisków, trzasków, metalicznych melodii i niegrzecznych radiooperatorów, którzy sfrustrowanym głosem podawali monotonne sekwencje współrzędnych, danych i koordynatów, obrażeni ciągle na cały świat, jakby Bohater na złość zawracał im głowę, chcąc ich pognębić zmuszając do niepotrzebnej nikomu pracy.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Romantycznie

 W Walentynki ludzie w Internecie są zupełnie tak samo mili, jak w każdy inny dzień w roku. 
Aż się łezka w oku kręci. O, taki sobie dialog na forum Jedynego Prawdziwego Portalu:

" - Faceci po 30tce powinni dać spokój z podrywaniem. Im starszy tym śmieszniej wyglądają jego podrywy. My kobiety mamy wtedy prawdziwy ubaw z takich staruszków!!!

- No właśnie ciekawostka, jak miałem lat 20parę to nie miałem wzięcia, a teraz jak mam 35 to garną się do mnie i nastolatki i starsze i mężatki... sam nie wiem co się stało, i nie jestem fantastą.

- Bo kobiety mają w sobie dużo współczucia dla kalek, starców, dzieci..."

Miłość wisi w powietrzu! 

niedziela, 13 lutego 2011

Parada kiczu i absurdu.

Z listów zupełnie nie miłosnych z Francji pana Tomasza, wiecznego studenta i wagabundy, do waszej uniżonej:

"Razem ze zmianą czasu i przewiezieniem się autobusem do Paryża dotarłem jakoś po 22. Pociąg do Bordeaux miałem dopiero o 7 rano. [...] Czekała mnie więc kolejna kloszardowa noc w mieście. Miałem cichą nadzieję, że największego dworca we Francji nie będą zamykać na noc i jakoś tam przesiedzę do rana. Nie było tak najgorzej, bo zamykali go dopiero o 2, więc poczytałem sobie książkę otoczony najróżniejszym elementem śpiącym na ławeczkach. Zabawnie było jak już zaczęli zamykać. Mniej więcej od północy ruszyły ekipy sprzątające, a przed 2 wparowała grupka uzbrojonych sokistów z psami i asystą policji i rozbawieni zaczęli oznajmiać czas zamknięcia interesu. Śpiewali śpiącym żulom „Panie Janie” i fatalną angielszczyzną rzucili coś w rodzaju „Ladies and gentlemen, we are closing! Please finish Your drinks and head to the exit. Our restaurant will be open tommorow since 5 am. Goodnight!”. Skoro miał być otwarty od 5 to zapowiadał się raptem 3 godzinny spacerek po mieście, więc nic wielkiego. Czułem się trochę jak kolesie z jednego opowiadania Faulknera. Co prawdo tamto działo się bodajże w Nowym Jorku w środku zimy a bohaterami było dwóch włóczęgów i wyrzucili ich z dworca bo nie mieli biletów, ale tak oni jak i ja postanowiliśmy szwendać się po okolicy, byle do rana. Pomaszerowałem więc dziarsko w stronę rzeki omijając śpiących tu i ówdzie bezdomnych. Bez kitu, co jakieś krzaki, zaułek czy wylot ciepłego powietrza z podziemnej klimatyzacji to leżał sobie ktoś w śpiworze. Elegancja-Francja moja dupa. Wszędzie pełno śmieci, bezdomnych i imigrantów. Dłużyło mi się to łażenie niemiłosiernie. Bolały mnie nogi i zasypiałem idąc. Chyba nawet się chwilkę zdrzemnąłem na jakiejś ławce. Na punkt 5 udało mi się wrócić na dworzec inną drogą niż go opuszczałem, więc myślę, że mam już jako-takie rozeznanie w mieście świateł. Wkleiłem się na siedzonko w ogrzewanej poczekalni, nastawiłem budzik w telefonie na 6:45 i zasnąłem snem sprawiedliwego."

Mam chyba z 50 stron jego relacji z pobytu na wymianie studenckiej we Francji, a on ma dwa razy tyle moich z pobytu w UK. Kiedyś to przeredagujemy, opatrzymy komentarzami i wydamy jako skandalizującą powieść obyczajową, i zarobimy kupę siana. To też pomysł pana Tomasza, który przedstawił mi w nastepujących słowach w jednym z takich maili:

"Ledwo wróciłem do pisania, a współlokator zaczął się dopytywać co piszę i czy książkę. Powiedziałem, że a i owszem, książkę. Wspomnienia z wymiany. Z początku pokręcił nosem, ale jak chwilę pomyślał, to podjarał się jak wietnamska wioska po napalmowym nalocie. Zaraz zaczął kombinować, żeby na napisanie takiej książki grant z Unii wyciągnąć, że jeszcze czegoś takiego nie było i gdyby opisać wszystkie przewały, matactwa i przygody to rewelacyjna promocja dla Erasmusa by była i młodzi studenci by się zaczytywali. Jak dla mnie szczyt lamerstwa. Chociaż jeśli kiedyś będę w palącej potrzebie i nie odniosę sukcesu jako twórca opowiadań w nurcie realizmu magicznego ani filozoficznego science-fiction, rozważę ten pomysł jeszcze raz. I zostanę rozchwytywaną, literacką dziwką piszącą zafałszowane wspomnienia z obcych krajów, ociekające seksem, alkoholem, zawierające kilka zgrabnie wkomponowanych przepisów kulinarnych, unoszące się w oparach haszyszu i opium palonego z przedstawicielami najegzotyczniejszych kultur, epatujące wulgarnym językiem i przepełnione głęboką krytyką zachodniej cywilizacji oraz zgnilizną i księgosuszem. Później wdam się jeszcze w parę afer towarzyskich i w celu zwiększenia sprzedaży upozoruję samobójstwo, a najlepiej zabójstwo z rąk erytrejskich fundamentalistów, a tak naprawdę zaszyję się w Kostaryce, gdzie będę mieć własną plantację ananasów i innych fajnych, egzotycznych owoców. Ale zanim tak się stanie dokończę ten list."

Ja może byłam na mojej wymianie grzeczna i filozoficzna, ale on za to ciągle się pałętał po dworcach, jeździł pociągami na gapę w kiblu i zwiedził na stopa pół Europy, okraszając to wszystko alkoholem i narkotykami w przemysłowych ilościach.
Myślę, że mamy szansę na co najmniej kilka nagród literackich.

Co ja za ścierwa czytuję w tych czasach pomoru??!?

 Z listów miłosnych Marianny D'alcoforado, zakonnicy portugalskiej, do francuskiego oficera:
 
"Moje biedne oczy straciły w Twoich jedyne światło, które mi życie i krasę dawało; pozostały im tylko łzy, a nie znam innego z nich pożytku, jak tylko płacz, ustawiczny płacz, odkąd się dowiedziałam, żeś postanowił  te straszną rozłąkę, która niezadługo mą śmiercią się stanie.
A nagle: jednakoż zdaje mi się, jakoby mnie coś ciągnęło do cierpień, których Ty jeden jesteś przyczyną. Całe moje życie Tobie poświeciłam, od pierwszej chwili, w której oczy moje na Tobie spoczęły, i odczuwam ta­jemną rozkosz Tobie je w ofierze złożyć.
Westchnienia moje wybiegają za Tobą po tysiąc razy na dzień, a nie dają mi żadnego ukojenia — biedne westchnienia moje nic dać ci nie mogą prócz świadomej pewności mego nieszczęścia, które mi żadnej nadziei nie pozostawia i wiecznie to samo powtarza: Przestań wreszcie, przestań biedna Marianno, przestań się tak da­remnie wyczerpywać! Dość już westchnień, płaczu i żalów za kochankiem, którego nigdy już nie ujrzysz, który  za morze popłynął, by od Ciebie uciec - kędyś do Francyi, a teraz opływa w przyjemnościach i rozko­szach i ani na sekundę nie pomyśli, że ty cierpisz i roz­grzesza Cię z uczuć, za które na żadną podziękę dla Ciebie zdobyć się nie może."
 
Ale to jednak głupia cipa musiała być.

piątek, 11 lutego 2011

This is raving.

Ostry, charczący hip-hop, nieprzyjemne światło, swędzące ucho. Tak wygląda dzisiaj mój wieczór. A jak już nawet usiądę się do pisania, to zupełnie odchodzi mi ochota. Dlatego nigdy nie napisałam tej noweli mistyczno-egzystencjalnej, którą sobie zawsze obiecywałam.

Śmierdzę chujem.

Tom jest w Skandynawii, a inni ludzie z którymi mogłabym iść na wódkę mieszkają na Śląsku. Nienawidzę geografii, fizyki i biologii. Nikt mnie już nie lubi. Nawet ja już siebie nie lubię.

Chciałabym pojechać nad morze. Niech ktoś ze mną pojedzie nad morze.

niedziela, 6 lutego 2011

Szatan, wódka, czołgi.

Miałam dzisiaj zabawny dzień, tyle że strasznie długi - prawie 12 godzin w szkole. Na pierwszych zajęciach monograf z profilaktyki raka, na który się przypadkiem zapisałam jak ostatni jełop. Uczyliśmy się wyczuwać guzy na fantomach. Popsułam cycek i przez to nie dostałam jąder. Byłam srodze zawiedziona.

środa, 12 stycznia 2011

Take away my pain

Jadąc do szkoły w niedziele o godzinie 6.25 byłam zrozpaczona, niewyspana i wyjątkowo zgorzkniała. Pomyślałam sobie, o ile fajniej byłoby obeszczać szkołę i pojechać do miasta wojewódzkiego W. na kawę - zaledwie 5 godzin dłużej w pociągu, pewnie akurat zdążyłabym się wyspać. A potem o 15 z powrotem do domu, wystarczająca ilość czasu na wizytę w kameralnej knajpce. A to że 12 godzin w pociągu? Detal nie wart uwagi. Ale niestety, akurat miałam egzamin, zaliczenie i i tym podobne studenckie przyjemności, które wzbudzają we mnie żądzę mordu. No i do tego wątpię, żeby Z. ucieszyła się, gdybym jej znienacka w środku drogi oznajmiła telefonicznie że miałam widzimisię, za godzinę będę u niej i domagam się kawy z rumem i śmietaną.

Poszłam jednak do szkoły, jak jełop i przykładny uczeń, wysiedziałam w nudach swoje, zgarnełam same bardzo dobre oceny, bo jestem zdolna i odgniotłam zad na niewygodnych krzesłach. Termos ignoruje mnie jak może i   zbywa cynicznymi uwagami, co dodaje mu wiele do uroku osobistego. Odkąd się na mnie obraził i znalazł dziewczynę lubię go bardziej. Dużo zyskał, gdy przestało mu zależeć na moim zainteresowaniu. 
I chociaż wciąż większość studentów na uczelni wywołuje u mnie mdłości, to jednak jest w grupie kilka nawet znośnych osób. Przychodzenie tam nie jest taką najgorszą męką. Za  to reszta nadrabia poziomem zidiocenia. Mam ochotę strzelać do tych ludzi.

Po zajęciach nadal byłam w chujowym nastroju, więc żeby odreagować umówiłam się z Tomem na Tron. Ku mojemu zgorszeniu wcale nie było tronów a efekt 3D jest zupełnie nieciekawy. Za to widziałam się z imbecylem, pierwszy raz odkąd wyszłam ze szpitala, zdążyłam już zapomnieć jak bardzo lubię wychodzić z nim na miasto. Zawsze spędzamy 2 godziny gadając o grach komputerowych i ogólnej rzygawiczności powietrza i jest fajnie. Jednak strasznie się ta eskapadą zmęczyłam. Jestem słabego zdrowia. Bieganie do autobusu nie pomogło.

Co do gadania o grach komputerowych, to ostatnio mój ulubiony temat konwersacji z R. - zadziwiając mnie wielce, nie spodziewałam się po nim takich zainteresowań. Pewnie plasuje się to w jego rankingu  przyjemności gdzieś pomiędzy praniem a gapieniem się w gwiazdy w środku śląskiego miasta, ale i tak dawno nie czułam się tak internetowo podekscytowana. Taki wykształciuch i mól książkowy jak on, a tu jednak CoD i karabiny snajperskie!
Potem nasze pogadanki schodzą zazwyczaj na temat psów, komputerów lub jedzenia, chociaż ostatnio udało mi się zerwać z tą rutyną i wprowadzić wątek barbarzyńskich tortur - ostatnio jeden z moich ulubionych. Że też jemu ciągle chce się ze mną gadać. I dzięki bogom, bo nikt poza nim nie używa regularnie Gtalka, a to jedyny komunikator, który działa u mnie bez zarzutu.
A dzisiaj jest zimno i pada, a ja mam ochotę na musli. Jak giej.


piątek, 7 stycznia 2011

On a rooftop in Brooklyn at one in the morning.

Chciałam napisać notatkę, ale wyszła na tyle intymna, że aż sama się zawstydziłam czytając. więc musiałam  skasować. Poza tym była disturbing i creepy. Mając 10 lat nadawałam się wyłącznie do intensywnej pomocy psychiatrycznej. A mimo wszystko wyrosłam całkiem nieźle! Mam tylko lekki fetysz na podduszanie i kajdanki, ale za to nie nakładam już sobie na głowę foliowych worków w celu odcięcia dopływu powietrza.

Święta, święta, ty głupi chuju. A pan chirurg powiedział, że jestem już zdrowa, tylko jeszcze 3 miesiące będzie mnie boleć bo jestem strasznie chuda. Nie wiem, jaki jest tam związek, ale nie chciało mi się dopytywać, bo miałam odgnieciony tyłek od siedzenia godzinę w poczekalni. Byłam w urzędzie pracy po kwity, nikt nic nie chciał mi wyjaśnić, a jutro do szkoły. Podobno jakiś egzamin jest, jakieś prace zaliczeniowe do napisania. Nie wiem dokładnie, dawno mnie nie było na uczelni. Jestem zbyt zajęta studiowaniem wzmocnionych metod przesłuchiwania popularnych w CIA, żeby się przejmować takimi rzeczami.