poniedziałek, 14 lutego 2011

Romantycznie

 W Walentynki ludzie w Internecie są zupełnie tak samo mili, jak w każdy inny dzień w roku. 
Aż się łezka w oku kręci. O, taki sobie dialog na forum Jedynego Prawdziwego Portalu:

" - Faceci po 30tce powinni dać spokój z podrywaniem. Im starszy tym śmieszniej wyglądają jego podrywy. My kobiety mamy wtedy prawdziwy ubaw z takich staruszków!!!

- No właśnie ciekawostka, jak miałem lat 20parę to nie miałem wzięcia, a teraz jak mam 35 to garną się do mnie i nastolatki i starsze i mężatki... sam nie wiem co się stało, i nie jestem fantastą.

- Bo kobiety mają w sobie dużo współczucia dla kalek, starców, dzieci..."

Miłość wisi w powietrzu! 

niedziela, 13 lutego 2011

Parada kiczu i absurdu.

Z listów zupełnie nie miłosnych z Francji pana Tomasza, wiecznego studenta i wagabundy, do waszej uniżonej:

"Razem ze zmianą czasu i przewiezieniem się autobusem do Paryża dotarłem jakoś po 22. Pociąg do Bordeaux miałem dopiero o 7 rano. [...] Czekała mnie więc kolejna kloszardowa noc w mieście. Miałem cichą nadzieję, że największego dworca we Francji nie będą zamykać na noc i jakoś tam przesiedzę do rana. Nie było tak najgorzej, bo zamykali go dopiero o 2, więc poczytałem sobie książkę otoczony najróżniejszym elementem śpiącym na ławeczkach. Zabawnie było jak już zaczęli zamykać. Mniej więcej od północy ruszyły ekipy sprzątające, a przed 2 wparowała grupka uzbrojonych sokistów z psami i asystą policji i rozbawieni zaczęli oznajmiać czas zamknięcia interesu. Śpiewali śpiącym żulom „Panie Janie” i fatalną angielszczyzną rzucili coś w rodzaju „Ladies and gentlemen, we are closing! Please finish Your drinks and head to the exit. Our restaurant will be open tommorow since 5 am. Goodnight!”. Skoro miał być otwarty od 5 to zapowiadał się raptem 3 godzinny spacerek po mieście, więc nic wielkiego. Czułem się trochę jak kolesie z jednego opowiadania Faulknera. Co prawdo tamto działo się bodajże w Nowym Jorku w środku zimy a bohaterami było dwóch włóczęgów i wyrzucili ich z dworca bo nie mieli biletów, ale tak oni jak i ja postanowiliśmy szwendać się po okolicy, byle do rana. Pomaszerowałem więc dziarsko w stronę rzeki omijając śpiących tu i ówdzie bezdomnych. Bez kitu, co jakieś krzaki, zaułek czy wylot ciepłego powietrza z podziemnej klimatyzacji to leżał sobie ktoś w śpiworze. Elegancja-Francja moja dupa. Wszędzie pełno śmieci, bezdomnych i imigrantów. Dłużyło mi się to łażenie niemiłosiernie. Bolały mnie nogi i zasypiałem idąc. Chyba nawet się chwilkę zdrzemnąłem na jakiejś ławce. Na punkt 5 udało mi się wrócić na dworzec inną drogą niż go opuszczałem, więc myślę, że mam już jako-takie rozeznanie w mieście świateł. Wkleiłem się na siedzonko w ogrzewanej poczekalni, nastawiłem budzik w telefonie na 6:45 i zasnąłem snem sprawiedliwego."

Mam chyba z 50 stron jego relacji z pobytu na wymianie studenckiej we Francji, a on ma dwa razy tyle moich z pobytu w UK. Kiedyś to przeredagujemy, opatrzymy komentarzami i wydamy jako skandalizującą powieść obyczajową, i zarobimy kupę siana. To też pomysł pana Tomasza, który przedstawił mi w nastepujących słowach w jednym z takich maili:

"Ledwo wróciłem do pisania, a współlokator zaczął się dopytywać co piszę i czy książkę. Powiedziałem, że a i owszem, książkę. Wspomnienia z wymiany. Z początku pokręcił nosem, ale jak chwilę pomyślał, to podjarał się jak wietnamska wioska po napalmowym nalocie. Zaraz zaczął kombinować, żeby na napisanie takiej książki grant z Unii wyciągnąć, że jeszcze czegoś takiego nie było i gdyby opisać wszystkie przewały, matactwa i przygody to rewelacyjna promocja dla Erasmusa by była i młodzi studenci by się zaczytywali. Jak dla mnie szczyt lamerstwa. Chociaż jeśli kiedyś będę w palącej potrzebie i nie odniosę sukcesu jako twórca opowiadań w nurcie realizmu magicznego ani filozoficznego science-fiction, rozważę ten pomysł jeszcze raz. I zostanę rozchwytywaną, literacką dziwką piszącą zafałszowane wspomnienia z obcych krajów, ociekające seksem, alkoholem, zawierające kilka zgrabnie wkomponowanych przepisów kulinarnych, unoszące się w oparach haszyszu i opium palonego z przedstawicielami najegzotyczniejszych kultur, epatujące wulgarnym językiem i przepełnione głęboką krytyką zachodniej cywilizacji oraz zgnilizną i księgosuszem. Później wdam się jeszcze w parę afer towarzyskich i w celu zwiększenia sprzedaży upozoruję samobójstwo, a najlepiej zabójstwo z rąk erytrejskich fundamentalistów, a tak naprawdę zaszyję się w Kostaryce, gdzie będę mieć własną plantację ananasów i innych fajnych, egzotycznych owoców. Ale zanim tak się stanie dokończę ten list."

Ja może byłam na mojej wymianie grzeczna i filozoficzna, ale on za to ciągle się pałętał po dworcach, jeździł pociągami na gapę w kiblu i zwiedził na stopa pół Europy, okraszając to wszystko alkoholem i narkotykami w przemysłowych ilościach.
Myślę, że mamy szansę na co najmniej kilka nagród literackich.

Co ja za ścierwa czytuję w tych czasach pomoru??!?

 Z listów miłosnych Marianny D'alcoforado, zakonnicy portugalskiej, do francuskiego oficera:
 
"Moje biedne oczy straciły w Twoich jedyne światło, które mi życie i krasę dawało; pozostały im tylko łzy, a nie znam innego z nich pożytku, jak tylko płacz, ustawiczny płacz, odkąd się dowiedziałam, żeś postanowił  te straszną rozłąkę, która niezadługo mą śmiercią się stanie.
A nagle: jednakoż zdaje mi się, jakoby mnie coś ciągnęło do cierpień, których Ty jeden jesteś przyczyną. Całe moje życie Tobie poświeciłam, od pierwszej chwili, w której oczy moje na Tobie spoczęły, i odczuwam ta­jemną rozkosz Tobie je w ofierze złożyć.
Westchnienia moje wybiegają za Tobą po tysiąc razy na dzień, a nie dają mi żadnego ukojenia — biedne westchnienia moje nic dać ci nie mogą prócz świadomej pewności mego nieszczęścia, które mi żadnej nadziei nie pozostawia i wiecznie to samo powtarza: Przestań wreszcie, przestań biedna Marianno, przestań się tak da­remnie wyczerpywać! Dość już westchnień, płaczu i żalów za kochankiem, którego nigdy już nie ujrzysz, który  za morze popłynął, by od Ciebie uciec - kędyś do Francyi, a teraz opływa w przyjemnościach i rozko­szach i ani na sekundę nie pomyśli, że ty cierpisz i roz­grzesza Cię z uczuć, za które na żadną podziękę dla Ciebie zdobyć się nie może."
 
Ale to jednak głupia cipa musiała być.

piątek, 11 lutego 2011

This is raving.

Ostry, charczący hip-hop, nieprzyjemne światło, swędzące ucho. Tak wygląda dzisiaj mój wieczór. A jak już nawet usiądę się do pisania, to zupełnie odchodzi mi ochota. Dlatego nigdy nie napisałam tej noweli mistyczno-egzystencjalnej, którą sobie zawsze obiecywałam.

Śmierdzę chujem.

Tom jest w Skandynawii, a inni ludzie z którymi mogłabym iść na wódkę mieszkają na Śląsku. Nienawidzę geografii, fizyki i biologii. Nikt mnie już nie lubi. Nawet ja już siebie nie lubię.

Chciałabym pojechać nad morze. Niech ktoś ze mną pojedzie nad morze.

niedziela, 6 lutego 2011

Szatan, wódka, czołgi.

Miałam dzisiaj zabawny dzień, tyle że strasznie długi - prawie 12 godzin w szkole. Na pierwszych zajęciach monograf z profilaktyki raka, na który się przypadkiem zapisałam jak ostatni jełop. Uczyliśmy się wyczuwać guzy na fantomach. Popsułam cycek i przez to nie dostałam jąder. Byłam srodze zawiedziona.