niedziela, 23 marca 2014

Past, 1

Znalazłam coś, co napisałam w 1 marca 2004 pod tytułem "moja droga ze szkoły". Nie pamiętam kompletnie kontekstu. Prawdopodobnie coś ćpałam.

Tysiące oczu patrzy na mnie. Tysiące szeptów towarzyszy mojej drodze. Ciche głosy wypowiadają moje imię. Podążają za mną dzikie cienie. Droga prowadzi do donikąd, jeden błąd i zanurzę się w otchłani - lodowatej, głębokiej, obcej. Łatwo się potknąć, stracić równowagę. Czasami wydaje mi się, że widzę innych ludzi, ale po chwili nie wiem już, ile z tego jest prawdą, a ile wytworem zmęczonego umysłu.
Wszędzie jest mgła, woda w kanale sprawia przerażające wrażenie, jest tak ciemna, że zimno zdaje się od niej promieniować. Ciekawe, ilu ludzi straciło w niej życie. Na drzewach siedzą setki, tysiące ptaków. Hałas jest niesamowity. Gdy zamykam oczy, czuję się jak w dżungli, tyle że niezwykle, jak na dżunglę, zimnej. Za mną pałęta się jakiś pies, skacze na mnie, biega wokoło, szaleje. Nie reaguje na nawoływania właściciela, wciąż jest gdzieś obok mnie. I pewnie szlibyśmy tak w nieskończoność, ale jak zwykle szybko poczułam się znużona całą sytuacją. Zatrzymałam się i poczekałam na nieszczęsną właścicielkę, zziajaną i wyraźnie wkurwioną. Zwierze zostało ode mnie siłą odciągnięte, a ja mogłam w spokoju kontynuować podróż. Podróż, która zdawała się być moją ostatnią drogą. Jednak jakoś doszłam do celu, pełna mrocznych myśli i katastroficznych wizji. Kurcze, jak ja w takich chwilach chciałabym stać się prorokiem zniszczenia...