środa, 30 czerwca 2010

Krople wody powstające w chmurach i spadające na ziemię.

Kolejna letnia burza przeszła równie szybko, jak się zaczęła. Spieczona ziemia nie miała czasu nasycić się życiodajnym deszczem, w związku z czym znowu będę musiała jak jełop godzinę stać i podlewać ogórki. Dobrze, że się chociaż trochę po tej niby-ulewie ochłodziło, nie będę się całą noc przewracać w łóżku z boku na bok jęcząc, że gorąco.

Jestem obecnie w trakcie pisania zaległej pracy zaliczeniowej z pedagogiki opiekuńczej, która została ogłoszona w marcu i termin jej oddania minął pewnie gdzieś pod koniec maja, ale że jestem na prywatnych studiach zaocznych i z tego tytułu uważam, że należy mi się Specjalne Traktowanie, mam zamiar skończyć ją dzisiaj i jutro iść prosić się o wpis, bo jest chyba ostatni dyżur Pani Wykładowczyni.
Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnę teraz materiały potrzebne do opracowania wybranego zagadnienia z zakresu pracy pedagoga szkolnego, pewnie koniec końców wyciągnę coś z dupy, bez przypisów i z przypadkową bibliografią ściągniętą z internetu i będę mieć nadzieję, że nikt tego nie przeczyta. Jestem fatalnym studentem. Zasługuję na bezrobocie, biedę, pasożytnictwo społeczne i w rezultacie bezdomność i śmierć w przytułku na tętniaka w wieku 34 lat.

Jeśli kiedyś stworzę notkę, która nie będzie miała taga "marudzenie", chyba z radości zorganizuję jakąś niewielką imprezę i wszyscy możecie czuć się zaproszeni.

piątek, 11 czerwca 2010

Lato, kurwa.

Stalowo szare chmury na horyzoncie zawistują burzę, która pewnie nie nadejdzie. Chmury przeturlają się majestatycznie po niebie i ślad po przyjemnym cieniu zaginie, świat powróci do zwyczajowego letniego żaru, lejącego się z nieba niemalże namacalnymi strumieniami. Jest mi gorąco, nie do zniesienia gorąco! Pepsi w szklance przy łóżku się skończyła, siedzę tedy jak koń - o samej wodzie - i czekam na lepsze czasy, na miłość życia i na nowy film z Dolphem Lundgrenem.

Zerwał się wiatr, niemalże huragan. Dzisiaj było chyba jeszcze bardziej gorąco niż wczoraj. Być może jednak nadciągnie ta burza, w końcu jest chyba jakiś limit, do którego może się nagrzać powietrze bez wywołania spontanicznej eksplozji. Dawno nie było tak pięknego wietrzyska, aż musiałam iść na balkon, żeby na własnej skórze poczuć orzeźwiające podmuchy. Prawie zdmuchnęło mi łeb z karku. Cudownie.

I jeszcze te pierdolone moskity, wszędzie moskity! Jak w Indiach normalnie, tylko mniej śmierdzi.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Myślenie absolutystyczne i inne trudne słowa.

Nienawidzę lata. W lato jest gorąco, pociągi są pełne ludzi a w powietrzu unoszą się duszące pyłki, a do tego wszędzie śmierdzi. Dzień dzisiejszy zaserwował mi całą paletę podobnym przyjemności i w związku z tym od jakichś 6 godzin ciągle chce mi się rzygać.
Wracając do domu spędziłam przyjemne półtorej godziny siedząc na korytarzu w pociągu, nieustannie trącana w kolano albo zmuszana do wstawania i przemieszczania się, bo ludzie nie mogą z dupami siedzieć na miejscach, jeśli już mieli szczęście je zdobyć, tylko muszą łazić po całym pociągu jak wszy po gaciach. Nienawidzę ludzi.

Czuję się wyczerpana, głównie psychicznie, zmuszona byłam bowiem do wzięcia udziału w dwóch imprezach o nazwie "egzamin", z czego jeden wymagał ode mnie znacznego stopnia familiaryzacji z takimi konceptami jak selektywne abstrahowanie, atrybucyjny model wyuczonej bezradności czy poczucie koherencji w salutogenetycznym modelu Antonovskiego, a drugi umiejętności napisania eseju na temat wychowania jako procesu pozytywnego sterowania społecznego w ujęciu andragogicznym, w którym swoją drogą nie było absolutnie nic pozytywnego. Spodziewam się wyjątkowo dobrych wyników.

Resztę dnia spędziłam na spaniu i uczeniu się, jak zawiązać krawat. Po długich godzinach i wielu próbach opanowałam w stopniu zadowalającym klasyczny węzeł Windsorski i starczy, w końcu ile można, obtarłam sobie szyję a nikt już nie chce mi asystować w roli manekina (note to self: muszę sobie wreszcie kupić manekina). A wszystko dlatego, że bratu nigdy się nie chciało tej sztuki opanować, a wszyscy inni pozapominali z braku praktyki. Jestem z siebie taka dumna.

I tak strasznie chce mi się spać! A chciałam jeszcze napisać o moich ostatnich szaleńczych wyczynach w dziedzinie rozmawiania przez telefon. Może następnym razem.

czwartek, 3 czerwca 2010

Czekoladowy samochód.

Eteryczna cisza, która nie ma żadnego związku z eterem. To nie będzie głęboka, mglista notka o niczym konkretnym.

Siedzę sobie w mojej śmierdzącej owcą pościeli, z laptopem na kolanach, i rozmyślam nad tym, że chce mi się siku. Umiarkowanie, nic pilnego, ale kiedyś od wstrzymywania moczu pęknie mi pęcherz i wysiądą nerki. Za oknem noc, być może nawet pada. Tej wiosny jest zimno i dużo pada, wszędzie powodzie, które akurat w moich okolicach nigdy nie były problemem. W powietrzu czuć świeżo skoszoną trawę, zapach który ze zrozumiałych powodów wzbudza we mnie wyłącznie wstręt - bo wierci w nosie. Moskitów niczym w Indiach. Nie da się wyjść wieczorem z domu. Nienawidzę moskitów. Chuje.

Osiągnęłam stan stagnacji doskonałej. Ale to nic, to nic, jestem już stara i nie będę mogła dużo dłużej udawać, że mnie nie ma. Będę zmuszona zacząć się ruszać, to i motywacja żeby robić rzeczy się znajdzie.

[Dookoła wszyscy bez wyjątku rozmawiają o śmierci. Tak, moja niezdrowa fascynacja śmiercią została mi zaimputowana przez otoczenie, dawno dawno temu. ]

Kupiłam dzisiaj papier listowy i koperty, zapłaciłam milion pieniędzy i teraz doszłam do wniosku, że zdziadowałam, bo mi się nie podoba tak, jak chciałabym żeby mi się podobał. I jak tu pisać listy w takich warunkach? Jestem sfrustrowana. I biedna. Dawno nie odczuwałam czegoś takiego jak braki w dziedzinie finansowej, dlatego boli mnie to szczególnie. Boli mnie też pożądanie rzeczy materialnych, które zawsze uważałam za płytkie i prymitywne. Jestem oto płytka i prymitywna, stałam się swoim własnym najgorszym koszmarem.
Chociaż jak na kogoś bez żadnych stałych przychodów i tak radzę sobie znakomicie. Nie mam pojęcia, skąd tak właściwie biorę pieniądze. Z jakichś powodów ludzie zapraszają mnie to na kebab, to do kina, to na lody, a troskliwe ciotki podsycają we mnie nieróbstwo wkładając w czekoladki niebieskie banknoty. Jak się nie ma żadnych wydatków, to i pieniądze nie stanowią problemu. A teraz nagle, kiedy zapragnęłam posiadać, zdałam sobie sprawę z tego, że życie to jednak jest kosztowne. Może trza było wziąć tę posadę w branży porno kiedy mi ją proponowali.

Nadal siku.

Bożesz ty mój, jaka ja jestem szczęśliwa. Sram szczęściem normalnie. Żadnych zmartwień. Moje życie przypomina skakanie po tęczy na mechanicznym jednorożcu. Aż mi głupio, że tak mi dobrze.