niedziela, 25 października 2009

Maski i instrumenty.

Czy to, że ostatnio zakochałam się w poezji Gałczyńskiego świadczy o moim gejostwie, braku wyczucia i fatalnym guście, i powinnam się tego wstydzić?


TYLKO NIEBOSZCZYK...

Tylko nieboszczyk jest wytworny.
Nie przerywa nikomu. Nie trzęsie głową.
A gdyby mógł mówić, to na pewno
wyrażałby się naukowo.

Tylko nieboszczyk nie jest zbyt ciekawy.
Gazet nie czyta. Nie chodzi na filmy.
Nie unosi się. Nie upuszcza łyżeczki do kawy.
I nie plotkuje. Jednakowo dla wszystkich przychylny.

Tylko nieboszczyk ma ustalone opinie.
Czasem mruczy. Lecz nie należy do żadnych grup.
Lekki, leciutki przez mało zbadane regiony płynie.
Stuprocentowy trup.

piątek, 23 października 2009

W mym sercu niezakochanym jesienny dzień się zaczął.

Chłodno, ziemia usłana liśćmi, słońce ma focha a sarenki jakby smutniejsze oczy. Skończyło się lato, a najlepszym na to dowodem jest to, że zjadam resztki winogron z krzaczka i słucham Coil. Zaczęłam też nosić zimową kurtkę i rajstopy pod spodnie, żeby nie odmrozić dupy i nerek, a pies przeprowadziła się z powrotem do mojego pokoju, bo zaczął tam panować bardziej sprzyjający klimat. Tylko patrzeć, kiedy spadnie pierwszy śnieg i nagły atak zimy zaskoczy drogowców.

Wieczór brzemienny melancholią i okraszony nienawiścią.

Przeczytałam dzisiaj ciekawy traktat o nudzie, króciutki i bardzo wdzięczny, który trochę mnie rozbawił, trochę zafrapował. Doszłam do wniosku, że jestem człowiekiem strasznie znudzonym, chociaż niezmiernie rzadko zdarza mi się stwierdzić, że się nudzę. Wszytko w moim życiu jest mdłe i byle jakie, dlatego ciągle uciekam w świat urojeń i wyuzdanych fantazmatów. Literatura, sztuka, kinematografia, popkultura - wszytko to ma służyć wyłącznie chwilowemu odwróceniu uwagi od wszechogarniającej chujowatości egzystencji.

A poza tym Internet to świetnie miejsce do wymieniania się inspiracjami literackimi z innymi ludźmi, chociaż znalezienie osobników z którymi chciałoby się w takie interakcje wchodzić jest zaskakująco trudne.

piątek, 16 października 2009

Eyes of a tragedy

Ciężka depresja wreszcie ustąpiła, na jej miejsce przyszła pogodna rezygnacja. W depresję niemalże nadającą się do klinicznego leczenia wpadam z reguły, gdy coś mi się pierdoli i wyraźnie widzę w tym własną winę, przez co dalsze życie nagle zaczyna wyglądać bardzo mało zachęcająco. Całe szczęście nie zdarza mi się to zbyt często. Jak do tej pory może ze 3 razy.

Teraz, chociaż nadal wszędzie księgosusz i selery, przynajmniej nie siedzę i nie użalam się nad sobą i swoją bezsensowną egzystencją. Wróciłam do stanu ciągłej frustracji, niezadowolenia i cynicznego braku motywacji do czegokolwiek. Brakowało mi tego.

Z rzeczy bardziej przygnębiających, przechodzę znowu ciężki zanik weny, co objawia się tym, że nie jestem w stanie napisać nawet normalnego maila do Toma. Raz na jakiś czas wysyłam kilka linijek półsłówek i zdań pojedynczych, żeby zabić w sobie poczucie winy. W dzienniku nie napisałam nic od miesięcy. Nawet blogi zaniedbuje, nie odpowiadam na wiadomości, rzadko kiedy pisuje na forach! To już jest dramat.

Jak mam w takich warunkach stworzyć wybitną powieść na miarę Italo Svevo? Nawet marnego opowiadania erotycznego do końca życia nie napiszę, ani jednego.
Za wszystko winię ten przeklęty licencjat. Wyssał ze mnie wszystkie pokłady mocy twórczych. Gdyby jeszcze przedstawiał sobą jakąś wartość, może bym to przebolała, ale jest mi głupio, że musiałam się pod tym gniotem podpisać własnym nazwiskiem.

Marność nad marnościami.

piątek, 2 października 2009

Żal po prostu kurwa żal

Spędziłam dzisiaj wieczór pisząc sonety inspirowane jedzeniem pralin alkoholowych, umieraniem, zgnilizną i Biedronkiem.


Sonet nr 1 - A gdzie, kurwa, księgosusz?

Wpieprzam garściami praliny, skulona
Siedząc w pokoju niczym pomiot czarci
Weltschmerz uparcie dziurę w brzuchu wierci
Tnie mnie od środka słodycz pierdolona

Jestem niezwykle wprost zadowolona
Pralina szampańskim zapachem korci
Mężowie greccy o kolumny wsparci
A gdzieś w zamieci siedzi sama, ona

Lecz choćbym nawet do usranej śmierci
Siedziała tutaj w mistycznej ekstazie
Grając swą rolę w świata błazenadzie

Wciąż są z nas tylko życiowi kloszardzi
Zbrukani przez los w mdłym monotemacie
Na wskroś przez prozę umierania zdarci


Sonet nr 2 - A ten z kolei miał być o czymś innym i wcale nie miał być sonetem, ale nie wyszło.

Czekoladowa uczta podniebienia
Żołądek pieni się plugawym kwasem
Jelito czeka cierpliwie, tymczasem
Oczy wyłażą na wierzch z podniecenia

Nie ma różnicy dla mojego ciała
Że ktoś poświęcił pół życia, lub więcej
By mi rozpalić zmysły najgoręcej
Żebym się tylko potem nie zbełtała

Choć dezynfekuję się regularnie
Roztworem szczęścia w butelkach litrowych
Będę pamiętać nawet gnijąc w grobie

Smak twoich słów, może zbyt wulgarnie
Rzuconych na wiatr wśród witek brzozowych
Martwą będę trwać w twojej garderobie



Jestem zajebiście niezrozumianym artystą, i niech ktoś spróbuje być bardziej emo niż ja.

__________
*edit
Nieco żenuje mnie moja pretensjonalność i brak wyczucia, wieczór smakuje trupiosiarczą lurą a nieboskłon jest namalowany, ale są takie momenty, że mimo szczerych chęci nie-bycia-kretynem wszechświat domaga się ofiary całopalnej i nie mam wyboru, muszę się ukorzyć i oddać cesarzowi, co cesarskie, a Bogu co boskie.
Całe szczęście nie nachodzi mnie zbyt często, by pisać kiepskie wiersze, ostatni raz był chyba jeszcze w liceum. Ale kimże jestem, żeby sprzeciwiać się woli Najwyższego? Naszło mnie to popłynęłam z nurtem bez wielkiej walki z mojej strony. Oby zostało mi to wybaczone. Na swoją obronę mam tyle, że kiedyś pisałam jeszcze gorsze rzeczy, teraz przynajmniej jest o rzygowinach.

Powiadają, że nie ma nic zdrożnego w złej poezji, dopóki się jej nie publikuje.
Internecie, bądź przeklęty.