sobota, 28 listopada 2009

Clava curva in spelunca.

Och kurdę, w Poznaniu wykopano Jagdpanzera IV!

"Pozostałości po zniszczonym, niemieckim niszczycielu czołgów Jagdpanzer IV znaleziono w Poznaniu w okolicy Cytadeli. Jagdpanzer IV został prawdopodobnie zniszczony podczas walk o Poznań w 1945 roku. Wykopany i wydobyty w sobotę pojazd po pracach konserwacyjnych stanie w poznańskim Muzeum Broni Pancernej."

No nie, koniecznie będę musiała iść do tego muzeum, żeby sobie popatrzeć. W końcu jestem fanatykiem-amatorem wszelkiego rodzaju broni i innych śmiercionośnych urządzeń, a jeśli jeszcze ma tak rewelacyjną nazwę, kojarzącą się z Wolfenstein'em, to już w ogóle wypas i siusianie w śliweczki.
Zawsze chciałam mieć czołg i wytrwale zbieram dostarczane mi przez pana Rysia naboje, które wykopuje w ogródku, żeby mieć chociaż namiastkę prywatnego aresnału, a w lato chodzę z wiatrówką po wsi i straszę sąsiadów.

Z rzeczy bieżących: mać wróciła z wycieczki, przywiozła mi śmieszny dzwoneczek do dzwonienia na Jana. Może z następnej wycieczki przywiezie Jana.

Z rzeczy mniej bieżących: Tom jakiś czas temu przysłał mi wreszcie maila. Na 14 stron, co spotkało się z moją miażdżącą aprobatą. I co najmniej raz użył słowa "księgosusz", moja szkoła! Inna sprawa, że cały list kręci się wokół okoliczności, które raz po raz zmuszały go do spania na dworcu albo w parku. Jest moim idolem, prowadzi życie paryskiego birbanta. Co prawda brakuje jego twórczości lekkości i ma raczej mdłą formę, ale i tak czyta się przyjemnie. Kiedy już nauczy się pisać lepiej ode mnie musi koniecznie przeredagować i wydać swoje listy, bo są bardzo pouczającą lekturą. Ja osobiście rechotałam jak dzika norka, ale pewnie bardziej z sentymentu niż prawdziwej wartości komicznej. Wielką mi uczynił radość tym mailem swoim.
A potem wziął się zwinął i pojechał do Belgii, nie wiadomo z kim i po co, na pewno puszczać się z mulatkami. Chociaż, kto by chciał takiego paskuda. Niech on wreszcie zapuści z powrotem włosy i przestanie wyglądać jak żul! Ja cierpię. I nawet jak tego 18 przyjedzie to nie chcę go widzieć i nie gadam z nim. Chyba, że przywiezie podarunki przebłagalne. Wysłałam mu link do mojej chcę listy.

Z życia chwastów: w internecie ostatnio nic się nie dzieje i nic mnie nie ciekawi, przez co cierpię. Muszę sobie znaleźć jakieś hobbi. Odkąd obejrzałam wszytkie filmy z Lundgrenem, wszystkie koncerty Baktika i wszystkie odcinki House zupełnie nie wiem, co z sobą zrobić. Nic nie cieszy mnie już tak, jak kiedyś. Nawet żadnych wciągających portali społecznościowych nie mogę zorganizować - jeno marność i jaagsiekte. Nie chce mi się pisać maili, bo nic tylko bym narzekała. R. jest zajęty pisaniem doktoratu czy co on tam teraz robi, w związku z czym nie mam nawet z kim pozachwycać się akmeistami i prozaikami iberoamerykańskimi (chociaż o ostatnich to mogę jeszcze pogadać z Tomem - ale jak gadać z kimś, kogo nigdy nie ma?).
Marnuję tedy czas bezproduktywnie na 4chan albo oglądam ilustracje dotyczące brutalnych homoseksualnych gwałtów, pisuję miałkie blogi zupełnie pozbawione formy czy treści oraz śpię, z przewagą tego ostatniego. Czasami rozważam metafizyczne problemy dręczące moją duszę - wtedy wychodzę w nocy na spacer i patrzę w gwiazdy, podziwiając ich ponadczasowe piękno. Moją ulubienicą nadal jest ta fajnie migocząca nad stodołą sąsiada.

Z rzeczy przykrych: rozbiłam sobie głowę o śrubę wystającą z ortopedycznego łóżka starego. Całe szczęście nie zajuszyłam dywanu. Jestem ostatnią łajzą. Mam nadzieję, że dostanę od tego wylewu krwi do mózgu i będę umierać długo i w mękach. Ostatnio często życzę sobie bolesnej śmierci. Ta część osobowości, która czuje pogardę i skrajną nienawiść do mojej osoby stała się jakby bardziej wyraźna. Winię za to wszystkich umierających na raka członków rodziny, z psem na czele.

O śmierci: mój stary jakby rzadziej ostatnio wspomina o bólu i konaniu, odkąd u jego brata zdiagnozowano nowotwór. Co za zaskoczenie, nie spodziewałam się po ojcu, że ma tendencje do zaprzeczania rzeczywistości.

I tak wszyscy umrzemy.

piątek, 27 listopada 2009

Wyjątkowo nudna notka obyczajowa.

Przespałam pół dnia i na śmierć zapomniałam, że koleżanka Asia zaprosiła mnie na swoją parapetówę. I tak bym nie pojechała, bo muszę siedzieć z dupą w domu, ale przynajmniej napisałabym jej zawczasu sms'a, że mnie nie będzie bo taki a taki powód. A tak wyszłam na tępego chuja i gorszego trepa, niż jestem w rzeczywistości. Ale zna mnie chyba na tyle długo, żeby nie spodziewać się po mnie niczego innego. Wpadnę kiedyś z winem, żeby jej to wynagrodzić. Kiedy akurat jej faceta nie będzie w domu, bo mnie strasznie wkurwia, czego nie ukrywam. Po co mam wszystkim psuć humor moim jałowym narzekaniem.

Z wiadomości regionalnych: kiedy wróciłam spod prysznica zauważyłam, że zerwał się straszny wiatr. Jak przyjemnie.
Byłam dzisiaj na zewnątrz w ramach robienia zakupów, trochę przemarzły mi uszy. A myślałam, że jeszcze jest ładnie i ciepło. Na takiej małej wiosce to jednak wszyscy wszystkich znają. Zostałam zaczepiona przez jakąś babę, którą nie do końca kojarzę. Stwierdziła, że dawno mnie już nie widziała. Nic dziwnego - prawie nie wychodzę z domu, to i gdzie miała mnie widzieć? Kupiłam na śniadanie (żeby nie było wątpliwości - była prawie 14) serek homogenizowany waniliowy klasik, taki sam jaki jadłam mając lat 4. Ostatnio to trwały element mojej diety, bo kupuję go zawsze gdy idę do sklepu. A nie jestem nawet jakąś szczególną fanką, ale wartość nostalgiczna nie pozwala mi przejść koło niego obojętnie.

Bratowa dzisiaj zrobiła jakiś niedobry obiad, który jednak byłam skłonna zjeść, więc nie musiałam wysilać inwencji w tej dziedzinie. Ojciec jak zawsze jadł to samo, bo uznaje wyłącznie zapiekane kanapki na obiadokolacje i kapustę kiszoną na śniadanie. Jest hardkorem.
Teraz za to z chęcią zaserwowałabym sobie pszenicę w miodzie z zimnym mlekiem, ale w kuchni siedzi brat z jakimiś znajomymi, a ja krępuję się ludzi. Poza tym nie będę w piżamce przed jakimiś trepami paradować. Poczekam, aż przestaną stamtąd dochodzić odgłosy i wtedy się przemknę niezauważona. Jak typowe hikikomori.

Dzisiaj dla odmiany bolą mnie plecy w okolicach nerek. Lepsze to niż szyja w okolicach węzłów chłonnych. Albo ucho środkowe. Ponieważ naoglądałam się dużo dużo doktora House stwierdziłam, że mam toczeń. Szkoda, że obejrzałam już wszytko, co było, i że już rzadko kiedy diagnozują ludzi z toczniem. House jest moim idolem bo jest stary, brzydki a i tak uważam, że jest strasznie atrakcyjny. Bardziej nawet niż Dolph Lundgren. A to już o czymś świadczy.

Z wiadomości intymnych: w zasadzie nie mam nic do powiedzenia, bo albo śpię albo odgradzam się od rzeczywistości murem zobojętnienia, co niezbyt mnie nastraja do głębokich przemyśleń czy wzmożonego życia społecznego.
Dobre czasy się pewnie skończą jak wróci matka, to jest jutro wieczorem. Znowu będę zmuszona do zorganizowania sobie jakichś zajęć, żeby nie wystawiać się niepotrzebnie na jej ciągłe biadolenie. Nie zauważyłam nawet, gdzie mi uciekł ten tydzień. Szkoda, bo mam wrażenie że świetnie się bawiłam. Robiąc nic.

Moje robienie nic i brak zainteresowania otoczeniem doszły do takich poziomów, że się jeszcze nawet nie rozpakowałam po wycieczce na południe. Ech. Czasami sama siebie przygnębiam.

Poza tym to, co zwykle: trzy fale i siedem poziomów nienawiści do samego siebie. Ale za to prawie regularnie prowadzę bloga!

poniedziałek, 23 listopada 2009

Z mroku nocy wyłania się ON.

[...]
Inside I feared to find it
That you cannot stand the fact
I'm not in love with you

And I...
I've got the feeling
That I've really had enough
It had to end right here

There was nothing left to lose
Despite the time we've spent...
Nothing left for you

And I...
Still had the feeling
I won't find in you what I still sought
So what am I to do?!

Wiele piosenek Wolfsheim kojarzy mi się z rozstaniami, nieszczęśliwą miłością, przemijaniem, nie do końca udanymi związkami... a mimo to są raczej nostalgiczne niż smutne. Niosą ze sobą przesłanie pod tytułem "było fajnie póki było, a teraz każde z nas pójdzie w swoją stronę, i chuj".

Kiedy słucham takich kawałków myślę o Tomie. On pewnie też myśli o mnie w takich kategoriach, co buduje między nami cienką nić zrozumienia opartą na melancholijnych wspomnieniach o dawnej świetności.
Tak, bardzo lubię spędzać z nim czas, tęsknie za nim, gdy długo się nie odzywa i brakuje mi go, gdy się nie widzimy miesiącami. Piszę do niego maile i wysyłam sms'y z osobistymi dowcipami, które tylko on zrozumie. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu będziemy pić razem korzenną herbatę, patrząc na śnieg padający na spowite mrokiem miasto.

Nie, nie sądzę że jeszcze kiedykolwiek będziemy razem. Nie jest to dla mnie źródłem wewnętrznych cierpień - wprost przeciwnie. To wyzwalające uczucie. Tylko trochę wkurwia mnie, że wciąż muszę się z tego tłumaczyć przed znajomymi. No bo jak to możliwe, że nie będąc już w związku wciąż się przyjaźnimy? A jeśli ktoś się dowie, że zdarza nam się ze sobą sypiać to w ogóle zgroza, płacz i zgrzytanie zębami.

Dlatego nie bardzo lubię ludzi - do wszystkiego i wszystkich przykładają swoje miary.

Bądź mi bezwstydnie muzą, a ja będę ci spiewać pastorałki.

Blog na blogu i blogiem pogania.
Oto, co zdarza mi się pisywać w ramach bloga na szemranych portalach społecznościowych, by wprowadzać ich bywalców w konsternację połączoną z nabożną niemal niechęcią do mojej osoby. Jestem z siebie raczej dumna.


Siedzę jak ciele. Siedzę cicho i bez wyrazu. Staram się zawrzeć w tym siedzeniu całe moje człowieczeństwo. Ciało wrzeszczy z niezadowolenia. Kości skrzypią pod naporem stęchłego powietrza. Roztocza swobodnie zagnieżdżają się w nosie, utrudniając swobodny dostęp do życiodajnego tlenu.

Jej ciężki oddech przypomina mi o ulotności życia.

Gdyby cisza miała smak, byłby to mdły smak kawy z mlekiem i cukrem wanilinowym. Gdyby ból miał zapach, byłby to zapach zjełczałego masła. Tyle abstrakcyjnych pojęć nie da się opisać za pomocą pustych słów, brakuje środków wyrazu. Ograniczam się i jestem ograniczana - gdzieś w procesie socjalizacji wtórnej zagubił się postulat podmiotowości, muszę sobie układać życie sprowadzona do poziomu stojaka na paprotki. Paprotki uschły i opadły, nie pozostały z nich nawet brązowe kikuty. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Jeśli będziesz miał szczęście - w proch strzelniczy.

Gdzieś głęboko w ziemi dżdżownice modlą się do swojego dżdżownicowego boga o deszcz i lekką zimę. Krety i kretyni kopią tunele, mając nadzieję na upolowanie dżdżownic. Na krety nie poluje nic - są pod ochroną. Za każdego upolowanego kreta kretowi drapieżnicy dostają trzydniowego bana.
Woda szumi podejrzanie, prawdopodobnie to zapowiedź jakichś wielkich zmian. Od dawna czekam na rewolucję. W piwnicy gromadzę zapasy soli i naboje do lekkiego, aluminiowego karabinku. Mam też drelichową kurtkę i parę ciężkich, roboczych butów - w razie Niemców. Herbata skończyła się parę godzin temu, zupełnie jak moja motywacja i chęć do życia. Teraz już tylko staram się zapomnieć o tępym bólu i trudnym do zdefiniowania uczuciu porażki.

Jest środek nocy. Nie jestem pewna, czy jeszcze jestem przytomna.

Obudziłam się dzisiaj o 4 z poczuciem nadciągającej zagłady. W nocy dostałam sms'a, który nie był przeznaczony dla mnie. Poczułam ukłucie zazdrości - też chciałabym mieć znajomych, którzy nie są upierdliwi i nie traktują mnie jak worek z cementem. Przekręciłam się na drugi bok i zapadłam w niespokojną drzemkę. Śniły mi się komunistyczne hotele w Gdańsku i ludzie, których nigdy nie spotkałam i pewnie nie chciałabym spotkać. Poczucie deja vu, które tak często towarzyszy mi przy okazji zażywania substancji psychoaktywnych, zaniepokoiło mnie. Mam niejasne przypuszczenia, że moja osobowość powoli ulega rozkładowi.

W pociągu skuliłam się do pozycji embrionalnej i zasnęłam przykryta luźno czarną bluzą z kapturem. Za oknem "ślady krwi - nie przeczytasz przeżytych epopei, nie zobaczysz ani jednego człowieka". Malaryczne powietrze. Posmak czekolady w ustach - czyje to usta?
Zostałam zmuszona do ponownego przemyślenia mojego stosunku do innych ludzi. Radosne uśmiechy na mój widok to coś, do czego nie potrafię się przyzwyczaić. Wystarczy dwa razy w życiu zrobić coś miłego, a wdzięczność pozostaje na lata. Jest we mnie coś urokliwego, co nie pozwala ludziom traktować mnie z okrucieństwem tak dla nich charakterystycznym. Jestem nieporadna i zagubiona, a moje słowa potrafią gwałcić beznamiętnie i bezlitośnie. Alienuje się, a oni są tym zafascynowani. Bywam bardzo sympatyczna. Kiedy coś powiem, długo nie potrafią znaleźć na to odpowiedzi. Nie uśmiecham się. Nie reaguję.

Sztywna maska zamiast twarzy, brak jakiejkolwiek ekspresji. Błogosławiona oziębłości emocjonalna!

Na zajęciach warsztatowych z interwencji kryzysowej, bardzo dawno temu, dowiedziałam się, że moje reakcje bywają nieadekwatne. Podobno nie potrafię wyrażać uczuć. Paramimia? Ahedonia? "Nie patrz tak na mnie" - słyszę to tak często, że sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Kiedyś, ktoś chciał spuścić mi wpierdol kijem, za "patrzenie tak". Nie okazałam żadnej konkretnej reakcji na te puste groźby. Czy się przejęłam? Bardzo. Wizja kilku złamanych żeber nie zachwyciła mnie zbytnio, ale nawet nie przystanęłam, ignorując lecące w moją stronę obelgi. "Nie uśmiechaj się w ten sposób, to mnie peszy". W porządku, nie będę się uśmiechać w ogóle. Wybacz.

Wciąż bolą mnie plecy, spędziłam dzisiaj sporo czasu w niewygodnych pozycjach. Przemokłam, przemarzłam, przewiało mnie. I jestem apatyczna. Dostanę kinder biovital? Jak byłam mała, dostawałam regularnie. Nie pomogło.

Zastanawiam się, czy jutro obudzę się rozbita i z problemami z oddychaniem. Być może nie obudzę się wcale - ale na to raczej nie mogę liczyć. Listopad ma się ku końcowi - razem z grudniem nadciągną kolorowe lampki i świadomość własnej śmiertelności. Koniec roku skłania do refleksji. Co ciekawego zrobiłam ze swoim życiem? Nic, o czym warto by napisać choćby jeden, nieśmiały wiersz. Przeciekam jak dziurawa rynna, nie ma znaczenia czy jest we mnie jeszcze choćby odrobina ognia. W ostatecznym rozrachunku pochłonie mnie nicość równie doskonała, jak doskonałe jest pragnienie szczęścia. Biegnę i potykam się, a jak zwykle zapomniałam nawet przekopać ogródek. Łubin rośnie dziko i rozplenia się na cały świat, zacierając granice pomiędzy ciałem a brakiem ciała, pustką a dystansem do śmierci.

Jestem kapibarą.

Mogłabym spróbować wygenerować kilka przykładowych liczb z przedziału od 100 do 1000 i na tej podstawie wyznaczyć azymut dla wszystkich pokoleń Izraela na kilka najbliższych dekad, ale popsuł mi się kalkulator. W związku z powyższym oddam się teraz autoerotycznym rozważaniom na temat krawiectwa i garncarstwa. Brakuje mi partnerów do rozmów. Straszliwa frustracja potrzeby przynależności. Chyba odetnę sobie nogę, żeby zapomnieć o bylejakości własnej egzystencji. Bez nogi będę chociaż oryginalna.

Nie, ja wcale jeszcze nie skończyłam. To zaledwie wstęp, zasygnalizowanie pewnej problematyki, którą namiętnie staram się rozwijać już od dobrych kilkunastu miesięcy. To jest moja idea na przyjemne spędzanie wolnego czasu. Ściany i ściany niepowiązanych ze sobą słów i niewyraźnych koncepcji.

Mal de caderas.

niedziela, 22 listopada 2009

Sofrimento

Niedzielny wieczór.

Piję herbatę i staram się zapomnieć o bólu istnienia. Ból istnienia objawia się nabrzmiałymi stopami i sztywnym karkiem. Cena za noszenie butów na obcasach, nawet jeśli są niewysokie. Chciałeś chamie kozaki - to się teraz męcz.
Żeby jakoś sobie zrekompensować te niewygody założyłam dzisiaj krótką spódniczkę i skórzaną kurtkę. Wiadomo - lans. To pewnie ostatnie dni tego roku, kiedy temperatura powietrza przekracza 10 stopni i mogę sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, w zimę nie będę dupy bez spodni odmrażać.
Byłam pod wrażeniem, wyglądałam prawie jak kobieta.

Na jednym z portali społecznościowych, na który zdarza mi się okazjonalnie zawitać, żeby zamieścić jakieś zdjęcie kury, pewna śłitaśna dziewczynka w wieku lat 13 podjęła karkołomną próbę ubliżenia mi twierdząc, że jestem niesamowicie brzydka. Porównała mnie do małpy i podważyła moją przynależność płciową, używając przy tym dużej ilości przypadkowo rozmieszczonych znaków przestankowych. Rozbawiło mnie to setnie. Ech, dzisiejsze dzieci. Ja w tym wieku miałam więcej szacunku do starszych.
Mam ochotę trochę jej dociąć, obnażając jej płytkość i braki intelektualne, ale byłoby to zupełnie zbędne zniżanie się do upokarzającego poziomu. Sam jednak fakt świadczy o mnie nie najlepiej - też jestem miałka i powierzchowna. Tylko zazwyczaj dobrze się z tym kryję.

Czasami aż mi głupio, że pozwalam się sprowokować tak marnym komentarzom. Powinnam była kompletnie to zignorować, ale musiałam sobie na blogu ulżyć. Jeszcze długa droga przede mną zanim uda mi się osiągnąć mój ideał zajebistości (jedwabistości, zawiesistości, służbistości). Ale przynajmniej jest ze mną lepiej niż było kilka lat temu, znaczy - rozwijam się. To już jest jakiś początek.

czwartek, 19 listopada 2009

Apokalispa w kaloszach jedzie na welocypedzie.

[Fragment egzystencjalny i nasycony emo.]

Mój świat jest mdły i wypełniony bylejakością. Brakuje mi solidnego kręgosłupa moralnego i ambicji. Nie mam żadnych planów na przyszłość, przeszłość nie interesuje mnie zupełnie - głównie dlatego, że większości nie pamiętam, a nawet to co pamiętam przekręcam i przeinaczam w zależności od nastroju.

W moim słowniku nie ma miejsca na pojęcie "obiektywna rzeczywistość". Podobno można to podciągnąć pod urojenia nihilistyczne.

Tak, wiem że się powtarzam. Co poradzę? Nie mam nic ciekawszego do powiedzenia i z uporem maniaka drążę te same tematy, nie mogąc osiągnąć ukojenia. To też całkiem sporo o mnie mówi. Fiksuję się na fiksacjach. Trzymam się bezpiecznych schematów, dzięki czemu nie muszę być wyrazista. Nie czuję duchowej potrzeby walczyć o siebie, zaznaczać swoją obecność i udowadniać innym cokolwiek. W gruncie rzeczy bardzo sobie cenię mdłość i bylejakość.


[ ... ]

Skąd te przemyślenia? Wiele mogłabym na ten temat powiedzieć.
Po pierwsze primo: odzywa się we mnie poczucie niższości. Nagle mam wrażenie, że jestem szalenie nieciekawą osobą, pretensjonalną i nieco drętwą. Nie prezentuję swoją osobą nic i nic nie mam do zaoferowania, dlatego zadowalam się powierzchownymi relacjami na zasadzie: będę udawać klawiejszą, niż jestem i może nikt się nie zorientuje.
Co brońcie bogowie nie znaczy, że szukam teraz jakichś zapewnień o własnej zajebistości. Jestem tylko na tyle zajebista, na ile się czuję, i o własnych siłach muszę odzyskać przekonanie o swojej niezwykłości, co pewnie prędzej czy później nastąpi. Wiadomo, olbrzymi przerost ego. Nie chcę uzależniać się od komplementów innych, by czuć się ze sobą dobrze. Nie zawsze jest to takie łatwe.
Po drugie primo: Tom za miesiąc wraca, żeby spędzić święta w gronie znienawidzonych znajomych i krewnych, co nastroiło mnie mocno nostalgicznie. Przejrzałam sobie ukradkiem naszą prywatną kolekcję fatalnych zdjęć robionych kamerą internetową, na których zazwyczaj wyglądamy tak słodko, że aż się rzygać chce. Jak dwa nieprzytomnie zakochane króliki. Płacz i zgrzytanie zębów, że nie wiadomo kiedy się to rozpadło, a on zdziadział jak ja pierdolę, więc nie gadam z nim.
Uderzyło mnie, że chyba lubię robić sobie fetyszystyczne zdjęcia w dziwnych sytuacjach, za które potem mi strasznie głupio i które mimo całego ich wioskowego boneciarstwa podobają mi się nieprzyzwoicie. Do dzisiaj z tego nie wyrosłam, co mnie nieco żenuje, ale podświadomie nie widzę w tym nic złego. A poza tym po latach stwierdzam, że te starannie ukryte foldery z miękką pornografią domowej roboty są okropnie słodkie. Niepokojące - owszem, ale również słodkie. Szkoda, że nie mam się z kim nimi podzielić. ale pewnie i tak nikt nie doceniłby tego głęboko ukrytego przekazu i przenikającego artyzmu.
Po trzecie primo: miałam napisać zaległą nieprzyzwoitą notkę, ale nie jestem pewna czy tutaj i w jakiej formie, a poza tym co się za to zabiorę natykam się na bariery natury emocjonalnej. Wrodzony ekshibicjonizm i równie wrodzony introwertyzm gryzą się ze sobą, a próby znalezienia wygodnego kompromisu kończą się miernie, najczęściej jako lamerskie foto-opowieści na portalach randkowych, które mnie bardziej zasmucają niż cokolwiek innego. Być może kiedyś napiszę o tym erotyczną nowelę, co pozwoli mi nabrać dystansu i odciąć od zbyt osobistego charakteru przekazywanych treści.
Mogłabym na wydarzenia dni minionych naciągnąć kurtynę milczenia i tym samym problem zniknąłby sam, ale obawiam się, że nadmiar wrażeń mi na to nie pozwoli. Potrzebuję spowiednika. Co swoją drogą jest bardzo ironiczne.


[Fragment bardziej przyziemny, ale wciąż raczej nieciekawy. Introspekcja. Witkacy.]

Żeby uporządkować trochę mętlik w głowie pojechałam do fryzjera i dałam sobie pierdolnąć najbardziej lesbijską fryzurę, jaka przyszła mi do głowy. Ideologicznie. Co znaczy mniej więcej tyle, że obcięłam się jak zazwyczaj - jak chłopiec.
W pokoju mam burdel nie z tej ziemi, co irytuje mnie do tego stopnia że mam ochotę nasrać komuś do kartonu. Pies z dnia na dzień robi się coraz bardziej osowiała. Co jest, że nagle wszyscy umierają na raka? Ból kręgosłupa w normie, zauważam za to lekkie nasilenie się urojeń ksobnych i idei odniesienia. Nic niepokojącego.
Mój brat znowu ma depresję i myśli samobójcze, co u nas w rodzinie objawia się wzmożonym lenistwem i skrajnym cynizmem. Nagle wyjątkowo dobrze się dogadujemy. Na zewnątrz huragan, a matka jedzie na tydzień na Sycylię. W ten weekend znowu zjazd, planuję oddać się zwyczajowemu poniżaniu innych i czytaniu Czechowa.
Czytałam wczoraj wieczorem moje wczesne opowiadania i wiersze (bardzo złe) i wyjątkowo denerwujące pamiętniki, które z kolei przypomniały mi, jak kiedyś prawie udało mi się nawiązać przyjaźń z chłopcem, który był ogólnie znienawidzony za bezkompromisowość i tendencję do wypowiadania na głos niewygodnych rzeczy, których nikt inny nie miał odwagi powiedzieć mimo, że wszyscy o tym myśleli (bardzo długie i nieczytelne zdanie). Straszna szkoda, że nigdy bardziej się do siebie nie zbliżyliśmy. Myślę, że mogłabym się do niego niesamowicie przywiązać (bez żadnych romantycznych podtekstów). Zawsze był w stosunku do mnie zimny i cyniczny, poza kilkoma ulotnymi momentami, kiedy spod maski obojętności kosmaty łeb wystawiał najbardziej bezinteresowny potwór, jakiego w życiu spotkałam. Mam podstawy twierdzić, że on też mnie lubił - nigdy nie powiedział, że tak nie jest. Chociaż gdy kiedyś, podczas jednej z nielicznych rozmów przez internet zaproponowałam, że wpadnę go odwiedzić zagroził, że zatrzaśnie mi drzwi przed mordą. I niestety mu wierzę. Jest czarująco bezczelny.

To wciąż nie jest to, co najbardziej chciałabym napisać, ale kiedy przychodzi co do czego miliard innych kwestii zaprząta mi głowę. Ostatnio całkiem nieźle nastrajał mnie Peyotl. Teraz już chyba na to za późno. Może jutro. Znowu.


[Meritum.]

Krążę od jakiegoś już czasu wokół zasadniczych treści okupujących moje myśli , ale nie jestem w stanie konstruktywnie wylać z siebie wszystkiego, co we mnie siedzi (i nie chodzi mi o wymiociny). Pewnie dlatego, że bezpośrednio dotyczą drugiej istoty ludzkiej, a gadanie o innych jest miałkie i podejrzane (chociaż namiętnie to robię - pruderia i hipokryzja). Tym razem jest to również bardzo osobiste i bardzo intensywne, a nie chcę przed Nią wyjść na histerycznego dzieciaka, niewyżytą nastoletnią nimfomankę bez szkoły albo na oziębłą jędzę, albo cokolwiek, co mogłoby być emocjonalnie obciążające. Bo jestem tym wszystkim po trochu, ale najbardziej jestem niespełnionym erotomanem-gawędziarzem, tępym chujem i samozwańczym chlorem, co pada na mordę po butelce wina, oraz mam poważne problemy z identyfikacją płciową, co zazwyczaj sprawia mi ogromną frajdę. I mam fetysz na ideologię, i na klamry.
Stan nierównowagi emocjonalnej - naprzemienna euforia i depresja, poczucie grzechu i poczucie szczęścia z powodu poczucia grzechu, i nagła świadomość jak bardzo zepsuta jestem i jak bardzo niewinna jednocześnie - powodują, że brakuje mi trochę tak ukochanego przeze mnie dystansu. A bez tego czuję się naga jak larwa i nieatrakcyjna.

I kurwa strasznie to wszytko emo dzisiaj, a w założeniu miało być zupełnie na odwrót, bo ani odrobinę się tak nie czuję. Jestem najgorsza.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Barłożąc w jedwabiu.

Dzisiaj kończę 24 lata i 7 miesięcy. Pierwszy raz od dłuższego czasu mam wrażenie, że poruszam się do przodu. Ciągła stagnacja zdążyła mnie już zmęczyć i znudzić. Siedząc w pociągu relacji Wrocław – Gdańsk, wsłuchując się w rytmiczny stukot kół myślę o czarnych, skórzanych butach spowiednika. Niepokojący obraz, bluźnierczy i zmysłowy - bardzo pobudza moją wyobraźnię. Pamiątka, która prawdopodobnie pozostanie ze mną do końca życia. Pamiątka po nocy, która zrobiła ze mnie mężczyznę.

Czułam w moim życiu powołanie na księdza albo na żołnierza. I na magiczną wojowniczkę o miłość i sprawiedliwość w żeglarskim mundurku. Niestety, żadna z tych opcji nie okazała się być fizycznie wykonalna. Na przeszkodzie stawała moje płeć, stan zdrowia, brak supermocy. Teraz nie czuję powołania do niczego, ale nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. Nie mam od życia zbyt wielkich oczekiwań. Pozwalam światu nieść mnie na swoim grzbiecie, swobodnie bimbając to na lewo, to na prawo, jak huragan, jak huragan, jak deszcz. Przez 90% czasu jestem cudownie powierzchowna i bezrefleksyjna. Czasami jednak wszechświat wysyła mi energetyczny impuls, którego nie jestem w stanie zignorować. Impulsa te przybierają różnorakie formy – mniej lub bardziej namacalne: a to skośnookiego szansonisty, a to przepakowanego Szweda, książki zmuszającej do całkowitej zmiany światopoglądu czy miejsca, które uświadamia mi drzemiące we mnie, bardzo niespodziewane pokłady wrażliwości. Bywają to też ludzie (którzy zazwyczaj okazują się być bardzo namacalni), pojawiający się na mojej drodze znikąd (bądź znienacka), którzy inspirują mnie do osiągania coraz to nowych poziomów zajebistości. W ciągu ostatnich kilku dni nabiłam level. I kilka siniaków w bardzo dziwnych miejscach.

Nagle mam ochotę iść do chińskiego supermarketu, kupić kabaretki i komplet wyzywającej bielizny, obrożę, ciężkie buty z dużą ilością klamer i wiązane, skórzane rękawiczki a następnie oddać się wyuzdanym praktykom erotycznym przy użyciu lustra, kajdanek i różańca. Klęcząc i recytując Baudelaire'a.

Już kiedyś zaczęłam podejrzewać się o fetyszystyczne skłonności. Jeśli chodzi o seks, znacznie bardziej kręci mnie forma niż treść. Zimne, metalowe gadżety wbijające się w ciało należą do ścisłej czołówki na mojej prywatnej liście ulubionych fantazji. Teraz miałam okazję odkryć, że atłas, krzyże i szpilki również plasują się dosyć wysoko. Jestem najgorsza?


(Tutaj należy się brudna i nieprzyzwoita notka, której nie jestem w możności napisać, bo jestem na to zbyt wstydliwa i grzeczna. I klimat nie ten. Może jutro. Szkoda, żeby tyle dobrych zdjęć się zmarnowało. I w ogóle.)


Nasz pierwszy pocałunek smakował cierpkim Chianti. Ostatni srebrnymi Winstonami. Przez pół drogi nuciłam sobie „Kiss me Goodbye”. W domu powitała mnie rzeczywistość ociekająca beznadzieją. Ale mam motywację coś ze sobą zrobić, może nawet posprzątam!

Teraz muszę koniecznie iść pod prysznic, żeby zmyć z siebie poczucie grzechu i zapach zakazanej namiętności.


Taboo.

wtorek, 10 listopada 2009

Foch.

Strasznie wkurwia mnie niedbalstwo internetowe, które spotyka się na każdym kroku. Kiedy ja coś piszę, staram się jak mogę nie popełniać błędów ortograficznych (każda przyzwoita przeglądarka ma wbudowane sprawdzanie pisowni, czy naprawdę tak trudno go używać?), dbać o w miarę poprawną gramatykę i stylistykę, zaczynać zdania wielką literą i kończyć kropką, a nie wielokropkami lub kretyńskimi buźkami, które tylko odbierają przekazowi przejrzystość budując wrażenie, że nadawca jest upośledzony.
Wynika to ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości - piszę dlatego, żeby ktoś to przeczytał. Szanuję Czytających, więc nie utrudniam im życia pisząc, jakbym nie miała ukończonej podstawówki. Pani od polskiego w podstawówce bardzo dbała o kulturę języka swoich uczniów.

Co innego komunikatory, tak zazwyczaj brakuje kontekstu i nikt od nikogo nie wymaga nienagannych manier (no i nie ma sprawdzania pisowni) - taka specyfika, ale wszystko inne, co można określić mianem nieco dłużej wypowiedzi, podlega pewnym regułom. Żeby wszystkim żyło się lepiej.

A nie że kurwa dostaję miliard wiadomości, których nie jestem w stanie przeczytać bo są napisane jakimś niedorzecznym internetowym kodem. Toleruję to jedynie u jednej osoby, która ma stwierdzone zaburzenia psychiczne, więc inaczej nie może, ale ją znam osobiście i jestem w stanie wybaczyć jej to jedynie przez sympatię.

Mam mocne postanowienie, że od dzisiaj będę mentalnie ignorować wszystkich, którzy są zbyt głupi by używać shifta i spacji. Dla własnego komfortu emocjonalnego. Bo tak to tylko siedzę i się wkurwiam.
Nie twierdzę, że jestem idealna. Ale się przynajmniej kurwa staram, dla własnego spokoju i dla wygody innych, mimo wrodzonego lenistwa i mizantropii. Z tego samego powodu, dla którego nie wpierdalam czosnku w bibliotece, a mogłabym, złośliwie, bo co mnie w ogóle interesują inni ludzie, którzy chcąc nie chcąc są zmuszeni ze mną obcować?

wtorek, 3 listopada 2009

Dzisiejsze przemyślenia sponsoruje litera "j" jak "ja pierdolę".

Jestem zapaloną użytkowniczką portalu społecznościowo-randkowego ilove, już od lat, z czego jestem dość powszechnie znana i raczej dumna.
Przeglądałam sobie dzisiaj niektóre wiadomości, które z różnych okazji rozsyłam do ludzi. Wszystkie są wyjątkowo zabawne, czarujące, inteligentne, bardzo przyjemnie się je czyta. Byłam pod niesamowitym wrażeniem własnych zdolności. Gdyby nie fakt, że to ja, to bym się w sobie zakochała.

Co zmusiło mnie do postawienia sobie następującego pytania. Jak to przyszło, że do tej pory jeszcze nikt mi się nie oświadczył?