piątek, 27 listopada 2009

Wyjątkowo nudna notka obyczajowa.

Przespałam pół dnia i na śmierć zapomniałam, że koleżanka Asia zaprosiła mnie na swoją parapetówę. I tak bym nie pojechała, bo muszę siedzieć z dupą w domu, ale przynajmniej napisałabym jej zawczasu sms'a, że mnie nie będzie bo taki a taki powód. A tak wyszłam na tępego chuja i gorszego trepa, niż jestem w rzeczywistości. Ale zna mnie chyba na tyle długo, żeby nie spodziewać się po mnie niczego innego. Wpadnę kiedyś z winem, żeby jej to wynagrodzić. Kiedy akurat jej faceta nie będzie w domu, bo mnie strasznie wkurwia, czego nie ukrywam. Po co mam wszystkim psuć humor moim jałowym narzekaniem.

Z wiadomości regionalnych: kiedy wróciłam spod prysznica zauważyłam, że zerwał się straszny wiatr. Jak przyjemnie.
Byłam dzisiaj na zewnątrz w ramach robienia zakupów, trochę przemarzły mi uszy. A myślałam, że jeszcze jest ładnie i ciepło. Na takiej małej wiosce to jednak wszyscy wszystkich znają. Zostałam zaczepiona przez jakąś babę, którą nie do końca kojarzę. Stwierdziła, że dawno mnie już nie widziała. Nic dziwnego - prawie nie wychodzę z domu, to i gdzie miała mnie widzieć? Kupiłam na śniadanie (żeby nie było wątpliwości - była prawie 14) serek homogenizowany waniliowy klasik, taki sam jaki jadłam mając lat 4. Ostatnio to trwały element mojej diety, bo kupuję go zawsze gdy idę do sklepu. A nie jestem nawet jakąś szczególną fanką, ale wartość nostalgiczna nie pozwala mi przejść koło niego obojętnie.

Bratowa dzisiaj zrobiła jakiś niedobry obiad, który jednak byłam skłonna zjeść, więc nie musiałam wysilać inwencji w tej dziedzinie. Ojciec jak zawsze jadł to samo, bo uznaje wyłącznie zapiekane kanapki na obiadokolacje i kapustę kiszoną na śniadanie. Jest hardkorem.
Teraz za to z chęcią zaserwowałabym sobie pszenicę w miodzie z zimnym mlekiem, ale w kuchni siedzi brat z jakimiś znajomymi, a ja krępuję się ludzi. Poza tym nie będę w piżamce przed jakimiś trepami paradować. Poczekam, aż przestaną stamtąd dochodzić odgłosy i wtedy się przemknę niezauważona. Jak typowe hikikomori.

Dzisiaj dla odmiany bolą mnie plecy w okolicach nerek. Lepsze to niż szyja w okolicach węzłów chłonnych. Albo ucho środkowe. Ponieważ naoglądałam się dużo dużo doktora House stwierdziłam, że mam toczeń. Szkoda, że obejrzałam już wszytko, co było, i że już rzadko kiedy diagnozują ludzi z toczniem. House jest moim idolem bo jest stary, brzydki a i tak uważam, że jest strasznie atrakcyjny. Bardziej nawet niż Dolph Lundgren. A to już o czymś świadczy.

Z wiadomości intymnych: w zasadzie nie mam nic do powiedzenia, bo albo śpię albo odgradzam się od rzeczywistości murem zobojętnienia, co niezbyt mnie nastraja do głębokich przemyśleń czy wzmożonego życia społecznego.
Dobre czasy się pewnie skończą jak wróci matka, to jest jutro wieczorem. Znowu będę zmuszona do zorganizowania sobie jakichś zajęć, żeby nie wystawiać się niepotrzebnie na jej ciągłe biadolenie. Nie zauważyłam nawet, gdzie mi uciekł ten tydzień. Szkoda, bo mam wrażenie że świetnie się bawiłam. Robiąc nic.

Moje robienie nic i brak zainteresowania otoczeniem doszły do takich poziomów, że się jeszcze nawet nie rozpakowałam po wycieczce na południe. Ech. Czasami sama siebie przygnębiam.

Poza tym to, co zwykle: trzy fale i siedem poziomów nienawiści do samego siebie. Ale za to prawie regularnie prowadzę bloga!

1 komentarz:

  1. Ja nie wiem, co wszyscy z tym Housem, nawet mój brat - ale ze względu na jedną aktorkę, więc się nie liczy.
    Mam nadzieję, że nie idziesz w ślady bohatera tegoż serialu i nie bawisz się w doktora. To zawsze było strasznie kiczowato perwersyjne.

    OdpowiedzUsuń