sobota, 24 lipca 2010

O moralności.

Przeczytałam właśnie wywiad z drem Lwem-Starowiczem na temat polskich plaż, bikini i podejścia do seksualności, i dawno nie poczułam się taka zniesmaczona. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam dumę, że nie utożsamiam się z kobiecością i ludzką seksualnością w ogóle. Co jest raczej smutne, bo miałam nadzieję że powoli udaje mi się wyzwalać z tych nihilistyczno-anarchistycznych zapędów. Jeśli taki jest stosunek współczesnej nauki do cielesności, to nic dziwnego że żyjemy w takim etycznym bagnie.

Uwaga, cytuję:
"Kobiety w sposób naturalny chcą być atrakcyjne i pociągające dla mężczyzn. Droga do tego jest jedna: uzewnętrznić swoją atrakcyjność. Aby przyciągnąć mężczyzn, kobieta nie będzie wygłaszać mów na temat Platona czy Arystotelesa, nie będzie też w autobusie mówić na temat Diogenesa."

W sposób naturalny, to kobiety powinny srać na ulicach.  Po to człowiek osiemset miliardów lat temu wymyślił kulturę, żeby się nie dobierać w pary machając dupą. Dlatego właśnie jestem zapalenie aseksualna z lesbijskimi przebłyskami, która poznaje ludzi wyłącznie w internecie. Aha, i nienawidzę mężczyzn.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Notka niemalże anarchistyczna bez żadnego wyraźnego powodu. Nie lubię mojego wikarego.

Zasmuca mnie i gorszy, że wszelkie moje osobiste wynurzenia mają pretensjonalny i nieco przygnębiający charakter, przez co sprawiam wrażenie osoby mrocznej i wczuwającej się we wszystko, co jest moim udziałem. Owszem, część mnie jest zbyt dramatyczna, miewam tendencje do teatralności a do tego co drugi dzień jestem w głębokiej depresji, ale generalnie mam mentalność królika - nic, tylko bym szamała intelektualną rukolę w postaci internetu i spała.
Nie lubię mówić o uczuciach, bo wychodzi to zawsze, absolutnie zawsze zbyt wzniośle, zbyt patetycznie. Stąd dominująca poza na cynika, która zasadniczo jest bliższa moim prawdziwym poglądom, niż ckliwa szczerość i naiwny romantyzm, więc czemu nie? Nie siedzę wieczorami i nie rozmyślam o miłości i śmierci, mimo upartych deklaracji, że jednak tak robię. O niczym nie rozmyślam, bo albo gram w pasjansa albo oglądam pornosy. Co wcale nie znaczy, że jestem emocjonalnie oziębła - wolę twierdzić, że mam do życia zdrowy dystans.

Przygnębia mnie też przyszłość, której nie widzę i w której nie widzę siebie, mój brak planów i ambicji i całkowite zagubienie w świecie. Nie bawi mnie i nie podnieca społeczny aspekt ziemskiej egzystencji, przymus zarabiania na siebie, mroczne wizje bezrobocia i biedy, ciągła medialna nagonka - żeby szybciej, żeby więcej, żeby ładniej.
Jestem niewolnikiem przyjemności.

Podobno papież Benedykt Któryśtamzkolei w orędziu do Polaków radośnie wyśpiewał, żeby ora et labora, bo to prowadzi do zbawienia. Uśmiechnęłam się pod nosem, klasa rządząca od wieków szczuje ludzi tymi samymi hasłami, które brzmią raczej komicznie z ust starszego pana w śmiesznej czapeczce, który zawodowo zajmuje się pisaniem wtórnych encyklik o niczym i rządem dusz. Nihil novi sub sole.

Specjalnie złośliwe zostanę złodziejem i cinkciarzem, bo przecież chyba odgryzę sobie twarz jeśli dam się wciągnąć w globalną maszynę do produkowania dóbr doczesnych dla możnych tego świata i zostanę trybikiem roboczym, jak wszyscy porządni obywatele, naiwnie wierzący w demokrację i sprawiedliwość dziejową. Aż się płakać chce.

Oczywiście, mrówki też działają według systemu - królowa, co to siedzi z dupą i robole, co to na nią robią; ale to jest integralny mechanizm gdzie, wbrew pozorom, nie ma podziału klasowego, jest jeden sprawny organizm budujący wypasione rzeczy ku chwale ojczyzny, panie generale, i wszyscy są szczęśliwi - gatunek trwa nadal. Ale mrówki nie mają telewizji. Telewizja, o tyle fajna że pozwala manipulować milionami, ma tę wadę że tworzy jednocześnie kontestatorów mojego pokroju - ale ci kończą z pętlą na szyi zanim wyrządzą prawdziwe szkody systemowi, więc nie są znowu takim wielkim zagrożeniem.


Z ciekawostek - dzisiaj jest nów.