czwartek, 23 grudnia 2010

Globalizacja

Mój promotor dodał mnie do znajomych na fejsbuku. Drżę z przejęcia. Co się dzieje z tym światem? Ach, gdyby jeszcze chciał tak mnie dodać doktor Pawełek od literatury angielskiej...

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Apokalyps meg

Lubię leniwe wieczory, kiedy nie mam pojęcia co ze sobą zrobić, nic mi się nie chcę i wszystko znajduję odrażającym. Dawno mi się taki nie trafił, toteż siedzę i się delektuję, słucham norweskiej muzyki i bujam się delikatnie na fotelu komputerowym, czując się jak stary, zdziwaczały człowiek.

Jakie niesamowicie szczęśliwe jest moje życie chociażby z tego powodu, że mina przeciwpiechotna nie urwała mi nóg! Jeden z moich większych lęków, miny przeciwpiechotne. A dokładniej ten moment kilka sekund po eksplozji takiej miny, kiedy zdajesz sobie sprawę że wciąż żyjesz, jesteś w szoku i nie czujesz połowy ciała, a wszędzie jest krew i smród materiałów wybuchowych i palonego mięsa. I nie stoi nad tobą zmęczony życiem pułkownik z pistoletem, dobrym celem i nerwami ze stali, gotowy dokonać humanitarnego odstrzału. I widzisz własne jelita oplatające kikuty nóg. Wszystko wina nieodpowiedniej lektury w młodości.

Miałam całkiem niedawno straszny koszmar, o czyjejś śmierci i hektolitrach krwi. Koszmar z takiego gatunku, który nie przytrafił mi się jużod dawna i ma tendencję do chodzenia za mną przez długie tygodnie, wywołując zimne drżenie w okolicach ramion. Koszmar o ulotności życia i całkowitej bezradności wobec nieuniknionego. Odkąd odstawiłam leki przeciwbólowe mam bardzo intensywne sny. Przedtem przez długie dni spędzone w łóżku nie śniło mi się zupełnie nic. Pierwsza noc bez ogłupiaczy była niesamowitym szokiem, zapomniałam jak mocnym przeżyciem może być sen.

Wstaję ostatnio przed dziewiątą i kładę się spać przed północą. Pobyt w szpitalu przestawił mi cykl dobowy o 180 stopni. A najgorsze jest to, że wcale mnie to nie martwi.

niedziela, 19 grudnia 2010

Paśnik.

Wróciłam do domu z dziurą w brzuchu. Nie mam wyrostka. Mam za to komplet doświadczeń szpitalnych! Łącznie z zimną kaszką i zupą kalafiorową. Codziennie robię sobie zastrzyki w brzuch, które mnie przerażają nie dlatego, że bolą, ale dlatego, że muszę sobie wbić igłę w ciało. Samo wbijanie igły, paradoksalnie, nie boli w ogóle, zazwyczaj. Ale i tak właśnie tego nie lubię najbardziej.  Jeśli zaboli, piszczę i natychmiast przerywam procedurę. Bo jestem miętka. I potem kłuję się po 10 razy zanim wreszcie wbiję igłę do końca.
Poza tym grzecznie zmieniam opatrunki i chodzę na spacery po korytarzu, nie dłuższe niż kilka minut bo potem ma wrażenie, że mi zaraz bebechy wypłyną przez nie do końca zagojoną ranę.

Do szpitala trafiłam nagle, co wywołało wielki stres u wszystkich poza mną. Ja byłam zbyt zajęta kontemplowaniem bólu, niezbyt może intensywnego, ale bardzo upierdliwego. Kto nie był zmuszony w środku nocy spacerować z doskwierającym zapaleniem otrzewnej po zimnych korytarzach szpitala w Ś. nie żył naprawdę.

Zdaniem mojego ojca ciągle jem, matka mnie pasie jak tuczną gęś, nic tylko jem, robię jedzenie albo myślę o robieniu jedzenia. Trzymam się za brzuch i narzekam, ale dzielnie jem. A wcale nie prawda! Szczególnie, że jedyne co mogę jeść to gotowana marchew i zimne, niesolone ziemniaki.

Poza tym dużo śpię i gram w Morrowind. Znowu. Najlepsza gra komputerowa na świecie. Najfajniejsze w byciu rekonwalescentem jest to, że mogę się opierdalać i nikt nie ma do mnie pretensji. Zasadniczo jestem całkiem zadowolona z mojej cierpiętniczej sytuacji. Tyle że jeszcze miesiąc będę chodzić zgięta wpół, i trzy miesiące nie mogę nosić nic ciężkiego.

Wyjątkowo chujowy ten koniec roku. Obie z matką byłyśmy w szpitalu na okazję usuwania kawałka ciała. I prysznic się popsuł. I tak myję się na japońską modłę, nacierając się gąbką siedząc na zydlu nad miską wody, bo jestem kontuzjowana, ale popsuty prysznic mnie wkurwia. I odkurzacz się popsuł, i toster. Zdechł mi pies. I wszystko takie jakieś rzygawe i się nie klei.


Seler. Normalnie wszędzie seler.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kurwa mać.

Przeglądałam sobie tak statystyki tego bloga i strasznie mnie cieszy, że ktoś na niego trafił wpisując w google "foch kurwa". Poza tym popularne są choroby krów, chyba zamieszczę kiedyś jakąś kompilację faktów na temat księgosuszu, żeby uczynić zadość blogowej nazwie.

Poza tym ktoś uparcie tu wchodzi googlując "hailgun blogger". To pewnie mój stary, albo jego kura. Kimkolwiek jesteś, może zwyczajnie mnie dodaj do zakładek? Nie, żeby mi przeszkadzało, że ktoś mi blog stalkerzy. W sumie nawet mnie to cieszy - czuję się kochana i popularna. Miałam kiedyś wielkiego Murzyna, który mnie stalkerzył w prawdziwym życiu, teraz niewiele rzeczy jest w stanie zrobić na mnie wrażenie w tej dziedzinie życia.

Chociaż do dzisiaj czasami się boję, że wielki Murzyn pojawi się przed moimi drzwiami z bukietem kwiatów,  arbuzem i półautomatycznym karabinem.

Z innej beczki, tak kiedyś zaczynałam pisać emaile.

Drodzy Przyjaciele Parafii!
Na wstępie mojego listu chciałbym powiedzieć: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!” i wiem, że odpowiecie mi  „na wieki wieków. Amen.” Chciałbym też zapytać, jak tam wasze zdrowie? U nas, dzięki Bogu, wszyscy zdrowi. Ksiądz wikary tylko czasami narzeka na rwę kulszową, biedna dusza. Modlę się codziennie do świętego Rocha, co pierdolnął szczocha, o poprawę dla naszego kochanego prezbitra Mirosława. Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.
Poza tym, to co zwykle: śmierć i zarazy trawiące zboże.

Jestem kurwa, zajebista.