sobota, 26 grudnia 2009

Chciejmy wziąć przed się myśli godne siebie.

Jestem ostatnimi czasy jeszcze bardziej emo, niż zazwyczaj. Wzdycham do księżyca i użalam się nad swoim marnym losem, ku uciesze mojego psa, który korzysta z mojego roztargnienia i śpi na moim łóżku.
Śnią mi się rzeczy dziwaczne, jak na przykład Jean-Claude Van Damme w roli mojego eks kochanka goniący mnie po ulicach czy zupełnie pozbawiony odzienia wierzchniego R. włażący mi do wyra (co mnie nie zmartwiło w żaden sposób - i widziałam pindola!).

Staram się ograniczyć jedzenie, w ramach solidaryzowania się z głodującymi tego świata. Nie mam zamiaru cierpieć przez świąteczne obżarstwo tylko dlatego, że mogę. Piję za to sporo herbaty, żeby nie paść z odwodnienia - dostałam od gwiazdora chyba z 8 gatunków aromatyzowanego Liptona, więc szaleję - nie są to może cuda na kiju, ale w większości pachną przecudnie.
Od Toma dostałam ozdobny beret filcowy robotniczy, który noszę ku zgorszeniu rodziny, bo podobno wyglądam jak z moherowej armii. Ignoruję te płytkie docinki, nie będę sobie psuć sobie przyjemności przez niedorzeczne stereotypy kulturowe. Nie jest to bonet, ale tak prawie, bo też plebejski i też naraża mnie na ostracyzm. Jestem tró.

Zimę strzelił chuj, cały śnieg stopniał, zrobiło się 8 stopni i pada deszcz. A już wyciągnęłam sanki! Nie zdążyłam ani pół bałwana ukleić. Mam przeto focha na cały świat i jego wujka Bena i nie bawię się tak.

Poza tym dowiedziałam się, że Kim Chan nie żyje, więc żałoba narodowa i księgosusz. Mój ulubiony aktor, grał głównie role starego chińskiego sprzedawcy. Życie jest przygnębiające.

środa, 23 grudnia 2009

Lights are blinding my eyes.

Na temat dnia dzisiejszego:

Randka z Tomaszem, po długich miesiącach nie widzenia się, była udana, co nie powinno być zaskoczeniem. Cierpliwie znosił moje marudzenie, zrzędzenie i przekleństwa co drugi wyraz, dzielił się wrażeniami, ale jak zwykle głównie słuchał - czego, tego nie potrafię stwierdzić. Zabrał mnie do kina i na czekoladę, na pizzę i do sklepu, przyszedł po mnie grzecznie na dworzec i pozwolił rzucić się na szyję, gdzieś tam po drodze dotkliwe pogryzł w głowę i trzymał za rączkę podczas dramatycznych scen na filmie (jak napierdalali z karabinów do zombie).

Nie mogę się pozbyć nieco zbyt protekcjonalnego stosunku do niego, cały czas mam wrażenie że to jeszcze dzieciak, nastoletni chłopiec, przygłupi i niewydarzony, zakompleksiony i niepewny własnej wartości. A facet ma niemal 24 lata i 188cm wzrostu, stypendium naukowe (średnia 4,66 - czy on ogłupiał?), studiuje we Francji i w wolnych chwilach pisuje eseje do czasopism antropologicznych. Już od jakiegoś czasu intelektualnie bije mnie na głowę na każdej płaszczyźnie, a mimo wszystko wciąż mam go za debila. Moje ego jest niepoprawne.

I pomyśleć, że taki żul i narkoman, co to się puszcza na lewo i prawo i nie może z dupą na miejscu usiedzieć, a tak się wyrobił. Tylko wygląda strasznie, chociaż usilnie staram się go prostować na właściwą drogę.

Z wszystkich ludzi na świecie z Tomem dogaduję się najlepiej. Nie strzela fochów, nie wymaga, zawsze jest, kiedy go potrzebuję. Nie obrazi się, jeśli nie odzywam się przez 3 miesiące i wolę grać w Postal niż się z nim szlajać. Pozbiera, gdy leżę spita w trupa i obrzygana w jakiejś bramie. Przytuli, gdy mam Syndrom Wielkiego Smutku. Zawsze mogę napisać, zadzwonić, przyjść na herbatę. Facet, którego kiedyś kochałam. Rozumie mnie, moje fobie, moją wycofującą się osobowość, mój samotniczy tryb życia, moją aspołeczność. Toleruje mnie w niewielkich dawkach, chociaż wie doskonale, że na dłuższą metę związek z osobą mojego pokroju nie ma racji bycia. Z doświadczenia wie.

A poza tym to go nawet specjalnie nie lubię.

niedziela, 20 grudnia 2009

Ot co.

Przygnębia mnie obezwładniająca chujowość wszechrzeczy.

czwartek, 17 grudnia 2009

Uświadomienie sobie złudnego postrzegania siebie i rzeczywistości.

Całkiem niedawno i zupełnie spontanicznie rozwinęłam w sobie kolejną osobowość, niejakiego Franucha Pająkowskiego, który jest niezrozumianym poetą umierającym na gruźlicę, spędzającym większość czasu w obskurnym barłogu na oddychaniu niezdrowym powietrzem i natchnionym biadoleniu o rzeczach nieco zbyt eterycznych jak na mój chamski gust. Karmię go tedy resztkami z pańskiego stołu mojego czasu wolnego, pozwalając na miarę jego marnych możliwości rozwijać się, żerując na poszarganym (acz niewyżebranym) płaszczu mojej spójności charakterologicznej. Dopóki nie jest zbyt upierdliwy, jestem skłonna tolerować to pasożytnictwo. W końcu wyłącznie dzięki niemu mogę nieskrępowanie cieszyć się poezją Micińskiego.

Dzisiejsza notka nosi wiele mówiący tytuł: "Z pamiętnika Franucha Pająkowskiego."

Wieczorna cisza przerywana jedynie przez głuche pojękiwania umierających. Morowa zaraza, która dotknęła miasto, zdawała się niemalże mieć ciało - materialną esencję, szalejącą pomiędzy kruszejącymi murami, wywołując panikę wśród ludności. Drobny, jesienny deszcz pokrywał ulice strumieniami błota zmieszanego z krwią. Martwe dzieci zdobiły schody kamienic i ponure zaułki. Sąd ostateczny nadszedł niezauważony, wkradł się w codzienne życie leniwie, jakby nieśmiało. Nikt nie wiedział, kiedy niewyraźna mgiełka strachu przybrała postać dusznej od smrodu gnijącego mięsa apokalipsy.

Tak w skrócie wyglądają moje dni ostatnimi czasy. Chyba umieram na jakąś tropikalną chorobę - prawdopodobnie księgosusz, bo czuję, jak nieubłaganie wysychają błony śluzowe. Łysieję i krwawię z oczu. Rozpoczynam dzień od ziemistych, kleistych wymiocin, kończę smołowatą biegunką. Oczywiście wszytko to stricte intelektualnie.

Naturalistyczne rozmiłowanie się w obrzydliwościach tego świata.

Trawiące mnie dolegliwości lubię nazywać ogólnikowo nienawiścią. Pałam nienawiścią tak głęboką, że fizycznie czuję, jak rozrywa mi wnętrzności. Wylewa się ze mnie strumieniami cynizmu. Kapie jak śluz z nosa - kwintesencja jadu, cierpkie skrzepy człowieczeństwa uwięzione pod skorupą milczenia. Wołanie o pomoc, którego nikt nigdy nie usłyszy, szloch pod kołdrą, gdy kolejnej nocy obudzę się przekonany, że o to właśnie umieram, w tej jednej chwili krystalizuje się istota mojej egzystencji, spocony i bezwładny, leżąc z głową wciśniętą w poduszkę, a cały świat patrzy jak dokonuję żywota, charcząc przy tym bezładne frazy o strachu lub jego braku, o gruszy w babcinym ogrodzie i pieczonej kaczce na Drugie Święto Bożego Narodzenia.

Gorzki smak pomarańczy i pierwszego śniegu. Na wypalonym przez lawę języku wszytko nabiera cech charakterystycznych dla zwęglonego drewna. Napycham sobie w usta popiołu, do pełna, aż sprowokuję odruch wymiotny. To nagroda za bycie takim grzecznym, cierpliwym chłopcem. Patrzę, jak dżdżownice wypełzują mi z żył, rozrywając skórę z wprawą, o jaką bym ich nie podejrzewał. Znak, że zbliża się pora deszczowa. Trzeba uszczelnić dach i zakleić przedramiona srebrną taśmą izolacyjną - inaczej znowu nakapie na podłogę i zajuszę dywan. Wszystko wyłącznie emocjonalnie.

środa, 16 grudnia 2009

Nie lubię seksu z przyczyn estetycznych.

Wyszłam właśnie z wanny, pachę więc jak malinowa guma Mamba i olejek różany. Jestem nieco rozleniwiona (nic nowego) i zdążyłam już przemarznąć (wyraźnie czuć, że nadciągają mrozy), a do tego chce mi się soku wiśniowego, ale poza tym jestem w raczej niezłym nastroju.

Okna umyte, pierogi ulepione i zamrożone, książki równiutko poustawiane na półkach - świąteczne porządki trwają w najlepsze, bez pośpiechu i nieco opieszale. Kolejna zaleta studiów zaocznych - aż nie chce mi się przenosić na dzienne. Wolałabym tak bimbać w roli domowego bumelanta i Waldusia Kiepskiego, szczególnie że strasznie podoba mi się psychopedagogika - a na dziennych mam do wyboru jedynie rzeczy tak mało obiecujące jak pedagogika społeczna (bo na resocjalizację nie wrócę, wystarczy mi z tego licencjat, nie chcę mieć nic wspólnego z ludźmi którzy to studiują).

Nostalgicznie: Tom już pojutrze będzie z powrotem w kraju, a przynajmniej przez jakiś czas. Francja nie bardzo przypadła mu do gustu - wyczuwam w nim więcej rasizmu niż u bohaterów Houellebecq'a. Nie dziwię się zbytnio - sama po powrocie z UK miałam podobne odczucia. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z sytuacją, że mężczyźni publicznie wykrzykiwali w moim kierunku wulgarne hasła o podtekście seksualnym. Byłam zdegustowana, w naszym pięknym kraju takie incydenty nie zdarzają się nawet osobnikom pijanym, a przynajmniej nie mi. Być może dlatego, że wyglądam jak 17letni chłopiec a za granicą faceci są zwyczajnie mniej wybredni, szczególnie ci bardziej kolorowi wobec białych kobiet, w każdym razie niesmak pozostał.
No, ale mniejsza z tym, bo zaczynam poruszać się po miałkim gruncie. Wracając do Toma - zaprosił mnie na czekoladę do IQ i na pizze do DaGrasso, co bardzo mnie ucieszyło. Obiecał też butelkę oryginalnego, ponad 10letniego, francuskiego wina. Zapowiada się przyjemny okres świąteczny, być może uda mi się nawet wyciągnąć do do zoo. Śpiące misie też są śliczne!
Nie mam pojęcia, co mogłabym dać mu w ramach prezentu - nie dam mu więc nic. Za bardzo go lubię, żeby zbywać go jakąś zapchajdziurą, a nie dam mu czwartej Iliady z rzędu. Z zasady nie nadaję się do obdarowywania ludzi, bo jest święto czy inna okazja. Brakuje mi najczęściej natchnienia, pomysłu. Na naszą 3 rocznicę przyszłam do niego z bukietem czerwonych róż, bo wydało mi się to szalenie romantyczne. Nie jestem pewna, czy się ucieszył tak, jak powinien. Ech, to były piękne czasy! Może zrobię mu laurkę.
Należą mu się wyrazy uznania, bo z rzemieślniczym uporem wysyłał mi listy i pocztówki ze swojego pobytu na szumnej "wymianie studenckiej" (głównie z dziwnych krajów, w których miękkie narkotyki są legalne), więc chciałabym jakoś okazać mu swoją wdzięczność, ale co mam zrobić, kiedy nic nie wydaje mi się być odpowiednie? (Poza tym nie bardzo mam pieniądze na wyszukane prezenta, jak na przykład homar.)

Intymnie: boli mnie, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia.

czwartek, 10 grudnia 2009

Emocjonalne samookaleczenie ku czci pogańskim bóstwom rozpusty.

Z życia chwastów: siedziałam sobie najspokojniej w świecie przed komputerem robiąc nic i opierdalając się, jak zwykle o tej porze nocy, kiedy nagle zaświeciło mi okienko TLEN'a. Ktoś zapragnął ze mną rozmawiać! Nie mam znajomych na tlenie i trzymam go wyłącznie jako skomunikowany dodatek do GG (a raczej na odwrót, bo to jest mój obsługent tej plugawej sieci), od razu wiedziałam zatem, że to jakiś sympatyczny nieznajomy próbuje mnie zwerbować do nieprzyzwoitych rozmów przy księżycu. Byłam podekscytowana! Szkoda, że nic z tego nie wyszło. Chyba na wstępie popsułam atmosferę.
Ale ponieważ taka gratka nie zdarza się często, postanowiłam przytoczyć tę konwersację, dla potomnych i żeby się nie zagubiła.

Z góry przepraszam za treść i formę, wszelkie błędy stylistyczne, ortograficzne i inne wpadki natury obyczajowej - ale jestem cham i prostak i nic więcej się po mnie spodziewać nie należy. Drobne korekty popełniłam dla nadania dramatyzmu i by ułatwić zrozumienie, przynajmniej z mojej strony - bo za pana podrywacza wypowiadać się nie mogę.
Rozmówca za to zaczął tak pięknie, tak lirycznie! Poruszyło mnie to do głębi i muszę przyznać, że rozczarował mnie ten przedwczesny koniec naszej wirtualnej znajomości. Ki czort wie, czemu? Może się wypłoszył. A miałam taką ochotę na podniecanie słowne!


Tragikomedia pt. Kiedy nadmiar tlenu wywołuje halucynacje.
Występują:
Ja jako Hailgun
Prawdopodobnie Pan, którego ID pozostawimy anonimowe jako Humorzasty Absztyfikant.


Humorzasty Absztyfikant
siedzisz tam piękna bogini póz ciała - wysmukła - powabna - cudowna rzec z mała
krągłości ujmują zrywają serc ruchy i siedze i czekam, a obraz wciąż głuchy
wtem znika przeszkoda bo włączasz kamerke, a ja na nim kładę gorąca swą ręke ...
jak masz zdjecia albo kamere i ochote na podniecanie slowne to sie odezwij

Hailgun
Jasne, że mam! Nie przeszkadza ci, ze jestem facetem? Dawno nie czytałem równie podniecającego tekstu! Jest taki romantyczny i poetycki, ale jest też w nim coś zwierzęcego, coś, co rozbudza moją wyobraźnię zmuszając, bym mimo woli zaczął rytmicznie ocierać krocze o kant burka.

Humorzasty Absztyfikant
idz popisac na forach pustaq

Humorzasty Absztyfikant
naciskaj szybciej ten enter

Hailgun
Eh, odrzucenie bywa bolesne. I kolejny wieczór będę zmuszony spędzić patrząc smutno przez okno - milczący obserwator, który bladymi od łez oczyma widzi, jak bezlitośnie mija noc... pozostawiony w skorupie samotności.

Humorzasty Absztyfikant
kaloszu

Humorzasty Absztyfikant
jejku ale z ciebie karton

Hailgun
Wybacz, moje umiejętności pisarskie są na tyle kiepskie, że stukanie w klawiaturę zajmuje mi więcej niż osobom bardziej z tym rzemiosłem obeznanym.

Humorzasty Absztyfikant
sztuczna podrobka tandety

Hailgun
Skąd to przypuszczenie? Nie jestem ani kwadratowy, ani z papieru.

Humorzasty Absztyfikant
wypierdz sie podskakując ze źrubkiem jednorocznym

Humorzasty Absztyfikant
facet czy pusta babo nie uskoczysz

Hailgun
Nie omieszkam, dziękuję za propozycję.

Humorzasty Absztyfikant
twoje ął eł nie wyrabia na zakrętach

Hailgun
Taaaak, muszę przyznać że pisanie z polskimi znakami bywa kłopotliwe.

Humorzasty Absztyfikant
stąd takie tandetne na wyrost urosło ?

Hailgun
Na chińskim kompoście.

Humorzasty Absztyfikant
jakie to smutne że takie coś jak ty zyje

Hailgun
Czy ja wiem? Oprócz ciebie jak do tej pory nikt nie zgłaszał reklamacji.

Humorzasty Absztyfikant
facet babo tu nie o to chodzi żeby udać ale żeby czuć

Hailgun
Jak na kogoś, kto zaczyna rozmowę natchnionym wierszem, masz dość dziwaczne poglądy.

Humorzasty Absztyfikant
bez porownania moja nic nawet przerasta ciebie

Humorzasty Absztyfikant

po co udajesz ze masz wszystko OKej ?

Hailgun

Nic mi nie wiadomo o tym, bym cokolwiek udawał. Być może oszukuję sam siebie.

Humorzasty Absztyfikant
jak nie umiesz to odpadaj a nie miodem zajezdzaj

Hailgun
Jak nie umiem czego?

Humorzasty Absztyfikant
jak jestes facetem to spierdalaj

Humorzasty Absztyfikant
ktokolwiek ci to pisze

Hailgun
Ooooo, ktoś zaczyna się robić wulgarny!

Hailgun
Czyżby zbyt wiele stresów w pracy?

Hailgun
W zasadzie to jestem transseksualną kobietą-lesbijką o nieco feministycznych poglądach.

Hailgun
Ale ta rozmowa sprawia mi niekłamaną frajdę, więc nie chciałbym psuć jej miałkimi dywagacjami na temat mojej przynależności płciowej.


K
oniec.

środa, 2 grudnia 2009

Na wpół uśpiona w piżamce Szatana.

Obudziłam się z uczuciem nadciągającej zagłady, co jest dla mnie bardzo powszechne, po czym wstałam i poszłam na obiad. Matula z babcią zwyczajowo biadoliły nad moją ospałością i lenistwem, jednak mając w pamięci "Pochwałę lenistwa", nic sobie nie robiłam z ich cierpkich lamentów.
Była godzina 14 - trudno wyobrazić sobie lepszą porę na rozpoczęcie dnia. Napchawszy żołądek kapustą i kluskami dopełniłam porannego rytuału przejścia (pomiędzy dniem a nocą, milczeniem a śmiercią, barłogiem a kuchnią) i udałam się z powrotem do mojej tymczasowej izby z widokiem na cmentarz, chociaż gdy tak siedzę na nieprzyzwoicie wielkim łóżku z laptopem na kolanach to widzę stodołę sąsiada, tę samą, nad którą wieczorami świeci moja ulubiona gwiazda.

Podczas codziennych podróży z kubłem na rzygowiny przez niezbadane przestrzenie Internetu trafiłam nie tak całkiem przypadkiem na fragment prozy Czechowa. Nie bez powodu jest on moim ulubionym autorem.

A więc, kiedy, kiedy pan wchodzi do domu, stół powinien już być nakryty, a kiedy pan usiądzie, to natychmiast - serwetkę za kołnierz i - bez pośpiechu cap za karafkę z wódeczką. Przy tym nalewa pan ją, matuchnę, nie do kieliszka, lecz do jakiejś tam przedpotopowej pradziadowskiej czareczki srebrnej albo do takiej pękatej z napisem: Gdy zakonnik tym nie gardzi, Nie wzdragay się ty tym bardzieyi, wypija pan nie od razu, tylko najpierw pan westchnie, potrze ręce obojętnie, spojrzy na sufit, potem z wolna podniesie pan ją, to jest tę wódeczkę, do warg i - natychmiast panu z żołądka po całym ciele iskry trysną.

Kultura picia wódki jest fascynująca i ciągnie mnie do niej jak muchę do gówna. Cóż za szkoda, że sama do spożywania się nie nadaję, chociaż jeśli jest okazja uparcie ignoruję braki konstytucyjne i wlewam w siebie gorzałę kielichami. Chciałabym się urodzić rosyjskim chłopem, chociażby po to żeby pędzić samogon i pić go jak nisko zmineralizowaną wodę źródlaną!

Zastanawia mnie, dlaczego tak rzadko czytuję rosyjskich pisarzy, skoro moje do nich uwielbienie jest niemalże niezdrowe. Kilka książek Dostojewskiego, kilka opowiadań Gogola, całe dzieciństwo pełne bajek Kryłowa i już - wielka miłość. No i nieoceniony Czechow, z jego obrazkami o życiu pisanymi tak lekko, tak trafnie, że nie sposób się nie zakochać. Świat oglądany jego oczami jest zwyczajny i czarujący jednocześnie, aż chciałoby się być bohaterem jednego z tych prześlicznych opowiadań.
Co innego Faulkner - nie można odmówić mu celności opisów, świeżego dowcipu czy misternie zbudowanej atmosfery - późnego lata, biedy i bezpretensjonalnej radości prostego życia, ale w jego świecie nie chciałabym żyć za żadne skarby.

Faulkner i Czechow, tak różni, są dla mnie ojcami "ambitnej literatury", bo mając lat 13 czytałam ich w tajemnicy pod kołdrą, mając wrażenie, że podstępnie zaglądam do zakazanego świata dorosłych.

wtorek, 1 grudnia 2009

XVI-wieczny puchar fajansowy Szatana i tym podobne mroczne bibeloty.

Ogólnie jestem mało zabawna, a teraz całkowicie nie jest mi do śmiechu, bo znowu strasznie rozbolała mnie głowa i czuję się emocjonalnie rozbita, gdyż znienacka przespałam pół wieczoru. Postanowiłam tedy napisać o tym notkę w blogu, żeby cały świat i jego wujek Ben wiedzieli, jak mi źle, jak mi niedobrze. Jako, że mam zwyczaj cross postować moje wypociny we wszystkie miejsca, gdzie się objawiam, to być może przeczyta to więcej, niż standardowe półtorej osoby, które wiedzą o tym ołtarzu próżności, przez co nagle czuję się poczytnym autorem. Prawie jak Słowacki.

Dzisiaj: znowu wydałam fundusze żywieniowe na książki, przez co będę zmuszona głodzić się w imię wyższych idei. Kupiłam największe gówna, jak zwykle. Nie ma to jednak jak chińskie dramaty romantyczne zabarwione nutką nienawiści do systemu. I Kubuś Fatalista.
Kupiłam też 18. - ostatni - tom Edenu. Czytałam go usadowiona wygodnie na fotelu z paczką chusteczek na podorędziu, obawiając się najczarniejszych scenariuszy. Ku mojemu zdziwieniu po zakończeniu lektury moje wrażenia można by opisać enigmatyczną frazą - feels good man. Zbierałam ten komiks od ilu już lat? Sześciu? Kiedy wreszcie skompletowałam całą serię, w bólach i przy wielu wyrzeczeniach, czuję się komiskowo wypalona, ale i spełniona. Szczególnie, że zakończenie było satysfakcjonujące - a obawiałam się czegoś bardzo antyklimaktycznego. God's in his heaven - all's right with the world. Nie znaczy to, że był to koniec optymistyczny - ale patrząc na stopień beznadziei, jaki emanował z każdej strony całej serii, i tak mogło być znacznie gorzej. W końcu była to historia o wojnie, pozornym bezsensie istnienia, człowieczeństwie w najgorszym jego wydaniu. Ale i o nadziei, nieubłaganym cyklu życia i miejscu człowieka we wszechświecie, co może nie nastrajało optymistycznie, ale dawało poczucie skończonej celowości wszystkiego. Jakie przesłanie niosła ta opowieść? Pewnie zależy od odbiorcy. Ale trudno przejść koło niej obojętnie i kurcze no, wymaga, żeby się nad pewnymi kwestiami zastanowić. Co w komiksie, szczególnie japońskim, jest raczej rzadkością. Moja ulubiona seria.

Też dzisiaj: ponieważ miałam nieco czasu do pociągu powrotnego, wstąpiłam do antykwariatu. Byłam z siebie taka dumna! Zupełnie przypadkiem zauważyłam go po drodze z piekarni, stał tam sobie spokojnie pewnie od lat, uparcie przeze mnie ignorowany mimo, że trasą tą chodzę dość regularnie odkąd rozpoczęłam edukację ponadpodstawową. Jak na pierwszą wizytę w takim miejscu poszło mi całkiem nieźle - nie uciekłam w panice. No, prawie nie uciekłam, ale wróciłam, więc się nie liczy. Porozmawiałam sobie z bardzo klimatycznym panem antykwariuszem o walorach niedocenianej poezji rosyjskiej z początków XX wieku i włoskiej powieści psychologicznej, przez co nagle poczułam się bardzo uczona w piśmie. Błogosławiona iluzjo własnej wyjątkowości, przybywaj do mnie częściej! To było takie przyjemne uczucie.

O życiu ogólnie: oglądam ostatnio więcej japońskich kreskówek, co mnie nieco zaskoczyło. Jestem na bieżąco z kilkoma wyświetlanymi w tym sezonie seriami, co robi ze mnie straszne weeaboo - wstyd, hańba i zaraza morowa. Spędzam sporo czasu na /a/, próbując dowiedzieć się za co warto sięgnąć i co ciekawego może lecieć tej zimy, ale jest to raczej mało konstruktywne zajęcie. Jak całe 4chan, /a/ jest raczej przygnębiającym miejscem, o poziomie charakterystycznym dla zakompleksionych 13 latków z kiepską higieną osobistą. Ale jest też bezpretensjonalne i nadmiernie wulgarne, dzięki czemu nie czuję się tam źle. Kiedy ja miałam 13 lat, czas wolny spędzałam na łażeniu po drzewach o rozkręcaniu budzików. Dzisiejsza młodzież jest straconym pokoleniem.

O biurokracji: kiedy wiele lat temu podejmowałam studia, dziekanat napawał mnie przerażeniem i unikałam go jak ognia, przez co z pierwszej uczelni wyleciałam bez walki (żadna strata, męczyłam się tam i cierpiałam egzystencjalnie). Teraz, kilka kierunków później, kiedy wchodzę do dziekanatu widzę przerażenie na twarzach pań tam przesiadujących. Wszystkie znają mnie już z nazwiska i kiedy widzą, że wchodzę z tym bezwstydnym uśmiechem przyklejonym do twarzy wiedzą już, że czeka je kolejna ciężka przeprawa i że będę bić się niestrudzenie podaniami i prośbami o napisanie prośby, dokumentami urzędowymi i załącznikami, zaświadczeniami i odpisami wszelkiej maści. Mam specjalną teczkę na tego typu pomoce, a moje pisma są klasą samą w sobie. Sprawia mi to nawet pewnego rodzaju frajdę, a upierdliwością można zburzyć wszystkie mury. To przydatna wiedza. Nadal jednak nienawidzę skostniałego systemu, który służy wyłącznie tworzeniu sztucznych etatów i utrudnianiu życia petentom. Ludzkość jest skazana na porażkę.

Chociaż odkąd zaczęłam czytywać Gogola, po cichu marzę o zostaniu wiecznym radcą tytularnym.

Literacko:
Franuch Pająkowski leżał na swoim plebejskim barłogu w zimnej a wilgotnej izbie i słyszał przez wywietrznik odgłosy nocy jesiennej - niemrawy deszcz i stukot kolei żelaznej. Za oknem krzyż cmentarny gorał grobowym blaskiem, osobliwie bezbożny w swoim majestacie, jak pogańskie bałwany, co je czcił Salomon w czasach największego upadku. Dzień minął mu bezproduktywnie, podobny do wszystkich innych bezimiennych dni, szary i mdły, pozbawiony wyraźnie zarysowanej struktury, bez początku i końca zlewając się w jednolitą masę, którą zwykł nazywać życiem. Nie widział sensu, by wstawać i robić cokolwiek, chociaż głód doskwierał mu coraz wyraźniej. Ta cielesna dolegliwość upokarzała go, nigdy nie pogodził się z fizjologicznymi aspektami swojej istoty. Leżał tedy bez ruchu, ignorując oznaki własnego człowieczeństwa i starał się oddychać jak najciszej, by świszczące powietrze wydobywające się z płuc nie zakłócało majestatu chwili - rozmyślał bowiem o miłości i śmierci.

W roli Franucha Pająkowskiego wystąpiłam gościnnie ja.