niedziela, 14 czerwca 2009

Degrengolada

Znowu wszystko mnie przygnębia.

Nie znajduję już kolejnych usprawiedliwień dla mojego bycia emo. Suche parabole wieki temu przestały wynosić moje przygnębienie na wyżyny intelektualne. Pozostał tylko gorzki, nie do końca fizyczny posmak upokorzenia i pusta szuflada, w której miałam zwyczaj trzymać emocjonalne opium.

Jesień mojego serca jak martwe pola i smutne ugory, całe moje plugawe jestestwo krzyczy - dzisiaj umrzesz. Śmierć, śmierć... śmierć jeździ rowerem. Dawno pozbyłam się złudzeń, nie ma godności w umieraniu, jest tylko lekko kwaśne wino i nawet sera nie ma, przeklęte myszy.

Jestem pusta, pusta, pusta, jestem emo.

Mogłabym pisać poematy o moim smutku i moim bólu, ale zbyt to miałkie i podejrzane. Trzy fale dumnie stoją na przeciw księgosuszu, ale księgosusz i tak pożre wszystko. Afrykańskie komary tygrysie powoli przywlekają do nas gęste i lepkie jak krew z nosa tropikalne choroby, które zjadają nas od środka i toczą jak toczeń i palą jak inkwizycja czarownice.

Chciałabym być aniołem, bardzo to obrazoburcze z mojej strony. Jestem przecież tylko zwykłym, szarym zjadaczem kału. Takie bluźnierstwa wołają o pomstę do nieba, powinnam znać swoje miejsce i siedzieć cicho, ciesząc się że nie jestem umierającym z głodu chińskim dzieckiem.

Tak jak teraz myślę, to chyba zawsze wszytko mnie przygnębia.