czwartek, 17 grudnia 2009

Uświadomienie sobie złudnego postrzegania siebie i rzeczywistości.

Całkiem niedawno i zupełnie spontanicznie rozwinęłam w sobie kolejną osobowość, niejakiego Franucha Pająkowskiego, który jest niezrozumianym poetą umierającym na gruźlicę, spędzającym większość czasu w obskurnym barłogu na oddychaniu niezdrowym powietrzem i natchnionym biadoleniu o rzeczach nieco zbyt eterycznych jak na mój chamski gust. Karmię go tedy resztkami z pańskiego stołu mojego czasu wolnego, pozwalając na miarę jego marnych możliwości rozwijać się, żerując na poszarganym (acz niewyżebranym) płaszczu mojej spójności charakterologicznej. Dopóki nie jest zbyt upierdliwy, jestem skłonna tolerować to pasożytnictwo. W końcu wyłącznie dzięki niemu mogę nieskrępowanie cieszyć się poezją Micińskiego.

Dzisiejsza notka nosi wiele mówiący tytuł: "Z pamiętnika Franucha Pająkowskiego."

Wieczorna cisza przerywana jedynie przez głuche pojękiwania umierających. Morowa zaraza, która dotknęła miasto, zdawała się niemalże mieć ciało - materialną esencję, szalejącą pomiędzy kruszejącymi murami, wywołując panikę wśród ludności. Drobny, jesienny deszcz pokrywał ulice strumieniami błota zmieszanego z krwią. Martwe dzieci zdobiły schody kamienic i ponure zaułki. Sąd ostateczny nadszedł niezauważony, wkradł się w codzienne życie leniwie, jakby nieśmiało. Nikt nie wiedział, kiedy niewyraźna mgiełka strachu przybrała postać dusznej od smrodu gnijącego mięsa apokalipsy.

Tak w skrócie wyglądają moje dni ostatnimi czasy. Chyba umieram na jakąś tropikalną chorobę - prawdopodobnie księgosusz, bo czuję, jak nieubłaganie wysychają błony śluzowe. Łysieję i krwawię z oczu. Rozpoczynam dzień od ziemistych, kleistych wymiocin, kończę smołowatą biegunką. Oczywiście wszytko to stricte intelektualnie.

Naturalistyczne rozmiłowanie się w obrzydliwościach tego świata.

Trawiące mnie dolegliwości lubię nazywać ogólnikowo nienawiścią. Pałam nienawiścią tak głęboką, że fizycznie czuję, jak rozrywa mi wnętrzności. Wylewa się ze mnie strumieniami cynizmu. Kapie jak śluz z nosa - kwintesencja jadu, cierpkie skrzepy człowieczeństwa uwięzione pod skorupą milczenia. Wołanie o pomoc, którego nikt nigdy nie usłyszy, szloch pod kołdrą, gdy kolejnej nocy obudzę się przekonany, że o to właśnie umieram, w tej jednej chwili krystalizuje się istota mojej egzystencji, spocony i bezwładny, leżąc z głową wciśniętą w poduszkę, a cały świat patrzy jak dokonuję żywota, charcząc przy tym bezładne frazy o strachu lub jego braku, o gruszy w babcinym ogrodzie i pieczonej kaczce na Drugie Święto Bożego Narodzenia.

Gorzki smak pomarańczy i pierwszego śniegu. Na wypalonym przez lawę języku wszytko nabiera cech charakterystycznych dla zwęglonego drewna. Napycham sobie w usta popiołu, do pełna, aż sprowokuję odruch wymiotny. To nagroda za bycie takim grzecznym, cierpliwym chłopcem. Patrzę, jak dżdżownice wypełzują mi z żył, rozrywając skórę z wprawą, o jaką bym ich nie podejrzewał. Znak, że zbliża się pora deszczowa. Trzeba uszczelnić dach i zakleić przedramiona srebrną taśmą izolacyjną - inaczej znowu nakapie na podłogę i zajuszę dywan. Wszystko wyłącznie emocjonalnie.

4 komentarze:

  1. Kimkolwiek jesteś Twój język jest genialny. Wiesz... zazdroszczę Ci. I gratuluję talentu. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem kimś, kto zbyt wiele czasu spędza czytając marne powieści i pisując nieprzyzwoite pamiętniki, zdążyłam sobie przez te kilka lat życia wyrobić frapujący sposób wyrażania myśli. To nie tyle kwestia talentu co galerniczej pracy, setek stron bezwartościowych przemyśleń, które zastępowały mi relacje interpersonalne.

    Bardzo mnie wzruszył ten komentarz i pałam szczęściem i samozadowoleniem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przekaż Franuchowi, że go kocham. Nie ma lepszego poety, bredzącego w gruźliczej malignie o chujowej eteryczności wszechrzeczy.

    A Miciński jest najlepszy. Nie wiem, o co Ci chodzi xD

    OdpowiedzUsuń
  4. "Drobny, jesienny deszcz pokrywał ulice strumieniami błota zmieszanego z krwią. Martwe dzieci zdobiły schody kamienic i ponure zaułki. Sąd ostateczny nadszedł niezauważony, wkradł się w codzienne życie leniwie, jakby nieśmiało. Nikt nie wiedział, kiedy niewyraźna mgiełka strachu przybrała postać dusznej od smrodu gnijącego mięsa apokalipsy."

    cudowny, cudowny klimat

    OdpowiedzUsuń