środa, 12 stycznia 2011

Take away my pain

Jadąc do szkoły w niedziele o godzinie 6.25 byłam zrozpaczona, niewyspana i wyjątkowo zgorzkniała. Pomyślałam sobie, o ile fajniej byłoby obeszczać szkołę i pojechać do miasta wojewódzkiego W. na kawę - zaledwie 5 godzin dłużej w pociągu, pewnie akurat zdążyłabym się wyspać. A potem o 15 z powrotem do domu, wystarczająca ilość czasu na wizytę w kameralnej knajpce. A to że 12 godzin w pociągu? Detal nie wart uwagi. Ale niestety, akurat miałam egzamin, zaliczenie i i tym podobne studenckie przyjemności, które wzbudzają we mnie żądzę mordu. No i do tego wątpię, żeby Z. ucieszyła się, gdybym jej znienacka w środku drogi oznajmiła telefonicznie że miałam widzimisię, za godzinę będę u niej i domagam się kawy z rumem i śmietaną.

Poszłam jednak do szkoły, jak jełop i przykładny uczeń, wysiedziałam w nudach swoje, zgarnełam same bardzo dobre oceny, bo jestem zdolna i odgniotłam zad na niewygodnych krzesłach. Termos ignoruje mnie jak może i   zbywa cynicznymi uwagami, co dodaje mu wiele do uroku osobistego. Odkąd się na mnie obraził i znalazł dziewczynę lubię go bardziej. Dużo zyskał, gdy przestało mu zależeć na moim zainteresowaniu. 
I chociaż wciąż większość studentów na uczelni wywołuje u mnie mdłości, to jednak jest w grupie kilka nawet znośnych osób. Przychodzenie tam nie jest taką najgorszą męką. Za  to reszta nadrabia poziomem zidiocenia. Mam ochotę strzelać do tych ludzi.

Po zajęciach nadal byłam w chujowym nastroju, więc żeby odreagować umówiłam się z Tomem na Tron. Ku mojemu zgorszeniu wcale nie było tronów a efekt 3D jest zupełnie nieciekawy. Za to widziałam się z imbecylem, pierwszy raz odkąd wyszłam ze szpitala, zdążyłam już zapomnieć jak bardzo lubię wychodzić z nim na miasto. Zawsze spędzamy 2 godziny gadając o grach komputerowych i ogólnej rzygawiczności powietrza i jest fajnie. Jednak strasznie się ta eskapadą zmęczyłam. Jestem słabego zdrowia. Bieganie do autobusu nie pomogło.

Co do gadania o grach komputerowych, to ostatnio mój ulubiony temat konwersacji z R. - zadziwiając mnie wielce, nie spodziewałam się po nim takich zainteresowań. Pewnie plasuje się to w jego rankingu  przyjemności gdzieś pomiędzy praniem a gapieniem się w gwiazdy w środku śląskiego miasta, ale i tak dawno nie czułam się tak internetowo podekscytowana. Taki wykształciuch i mól książkowy jak on, a tu jednak CoD i karabiny snajperskie!
Potem nasze pogadanki schodzą zazwyczaj na temat psów, komputerów lub jedzenia, chociaż ostatnio udało mi się zerwać z tą rutyną i wprowadzić wątek barbarzyńskich tortur - ostatnio jeden z moich ulubionych. Że też jemu ciągle chce się ze mną gadać. I dzięki bogom, bo nikt poza nim nie używa regularnie Gtalka, a to jedyny komunikator, który działa u mnie bez zarzutu.
A dzisiaj jest zimno i pada, a ja mam ochotę na musli. Jak giej.


2 komentarze:

  1. Pfffff, ja regularnie używam Gtalk (każdy średnio rozgarnięty user netu wie, że GG, to gówno), ale o grach nie pogadamy, no chyba że o kolejnych sesjach sudoku w jakie się zaplątuję from tajm tu tajm na Linuksie...
    Za to tortury, to bajkowa materia nie tylko do rozmów ;) Szczególnie, gdy w tle słychać dark ambient a'la Job Karma i głuche szepty po szwedzku (freudowskie skojarzenie - zacząłem wreszcie kurs szwedzkiego)...
    W przypływach wkurwienia i innych afektów możesz się zatem odezwać :)
    Pzdr...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ Haniu, skąd te obiekcje! Trzeba było wsiadać i jechać, wiesz, że przedkładam kawę z Tobą nad większość aktywności weekendowych, przy czym wolałabym Cię zatrzymać na noc, Twoja mama zaraz by myślała, że jesteś tak pilna, że nie wracasz na noc do domu z powodu zajęć w szkole. Ja bym uwierzyła od razu.

    Poza tym bloga czytam regularnie i pewnie nawet widzisz to w statystykach odwiedzin, tylko komentowanie tutaj to ból w dupie...

    OdpowiedzUsuń