środa, 14 kwietnia 2010

De Incessu Animalium

Ludzie w moim wieku nie powinni domagać się wypadów do zoo. Ludzie w moim wieku chodzą do kina albo teatru, do muzeów i do centrów handlowych, do knajp i na kręgle. Niezwykłym jest, że na stanie faktycznym domagam się wizyt w ogrodzie zoologicznym. Do zoo można iść przy okazji albo z długiej chwili - nie celowo i z rozmysłem.

Te i wiele innych, równie niedorzecznych przekonań pokutuje niestety w naszym społeczeństwie. Jestem odsądzana od czci i wiary za coś, co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. No bo w zasadzie co jest nie tak z patrzeniem na zwierzątka? Zwierzątka są klawe. Owszem, jestem w stanie zrozumieć, że niewielu ludzi podałoby akurat zoo jako pierwszy, czy nawet któryś kolejny preferowany sposób spędzania wolnego czasu, ale to nie znaczy, że jestem gorsza czy dziwaczna tylko dlatego, że lubię misie i króliki i otwarcie się do tego przyznaję.

Tak naprawdę wcale nie jestem jakoś szczególnie zafascynowana ogrodami zoologicznymi. Zwyczajnie uważam, że są fajne - jak przestawienia Czechowa w teatrze czy karuzele linowe nad morzem - i wolę iść tam niż na przykład do salonu gier albo na zakupy. A jeśli nie mam pomysłu na spędzenie wolnego czasu, zoo samo przychodzi na myśl. Ej, lepsze to niż aquapark czy siłownia. A w moich okolicach zwyczajnie nie ma zbyt wielu alternatyw.

Koniec końców wyszło na to, że z czystej przekory i na złość tym, co mi truli dupę że jestem dziwna tak teraz lubię zoo, i doszłam już do takiego poziomu zaawansowania, że nie ma odwrotu.

Jak byłam mała, zoo należało do kanonu rozrywek obowiązkowych. Dzieciaki były upierdliwe i wrzeszczące, jakoś trza im było zapełnić niedzielne popołudnia. Znaczy, poza mną, bo ja byłam dzieckiem mocno autystycznym, które nigdy nie płakało i nie miało od życia żadnych oczekiwań. Ale zoo lubiłam. Mam nawet gdzieś starannie schowane zdjęcie, gdy jako ledwo odrastający od ziemi gzub łażę radośnie w kraciastych spodniach i za dużych okularach między zwierzątkami. Wyglądałam jak trollątko. Było nas tam całe stadko, bo chociaż prywatnego, rodzonego brata mam jednego (który do tego jest stary i głupi), to ciotecznego i wujecznego rodzeństwa z którym byliśmy w zażyłych stosunkach mam całkiem sporo, chociaż teraz już ich nie lubię.

Ponieważ tradycja wyjeżdżania w różne miejsca była podtrzymywana przez lata, A zoo i Sopot były bardzo popularnymi spotami, mam z nimi związanych sporo przyjemnych wspomnień. Tu się kłania osławiony sentyment, jedna z moich głównych sił napędowych.

Później niestety, przez długie lata zoo poszło w zapomnienie. Odkryłam je ponownie w liceum, gdy kończyły się miejsca na wagarowanie. Wtedy jeszcze nie było wielkich centrów handlowych, na kino nie zawsze miało się siano, a jak była ładna pogoda to aż się chciało łazić - a w B. jedynym miejscem, gdzie można łazić, jest parkolas Myślęcinek, w konsorcjum z lunaparkiem dla ubogich, botanikiem i zoo właśnie. Ogród fauny i flory polskiej, niewielki i biedny, ale mają niemrawe misie, kapibary, rosomaki i jenoty, kondory, rysie i żbiki, spory wybieg dla wilków, antylopy i muflony, a co najważniejsze - ogródek dla dzieci, gdzie można do woli głaskać kozy i owce, co też namiętnie robię. Jak na dzieciaka ze wsi, co to się zawsze bał byle krowy, sprawia mi to nadspodziewaną frajdę. A do tego dookoła luzem biegają króliki, dziwne kury i pawie. Można się obejszczać ze szczęścia.

3 komentarze:

  1. Nigdy nie czytałam jeszcze kilku tekstów pod rząd o zoo :) ja nawet nie pamiętam kiedy byłam ostatnio... żal mi tych zwierzątek...

    I ja niestety lubię zakupy w CH :P

    OdpowiedzUsuń
  2. A bo ja mam lekkiego jobla na punkcie zoo. Zoo jest mocno zajebiste, a zwierzęta tak czy siak mają przesrane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zoo jest nudne jak wszyscy diabli i wedle mojego rozeznania od Czechowa różni je stopień intelektualnego stymulowania odbiorcy (albo zachwyt nad doskonałością, albo zastanawianie się, po jakiego grzyba facet napisał takiego gniota), a od kolejki linowej stopień ewentualnej ekscytacji (widok, przeczucie bliskiej śmierci, lęk wysokości), co rozsądne zachowanie w zoo stanowczo wyklucza.
    Wyjątkiem wydaje mi się tylko opisane w "dziennikach" spotkanie Gombrowicza i krowy, ale po pierwsze, o ile znam Gombrowicza, mógł to zmyślić, a po drugie nie chcę wnikać, jakim musiał być człowiekiem, żeby jego człowieczeństwo w taki sposób było zaskoczone krowiością krowy. Z tym że przemawia przeze mnie niechęć do tegoż pana.

    Patrzeć na stojące zwierzęta, które śpią albo przeżuwają. Jedyne, co mi to urozmaica to myśl, ile butów albo pasków marnuje się w takim leżącym plackiem krokodylu. Żeby one chociaż ładne były! Ale najczęściej są brzydkie, brudne i śmierdzą.

    OdpowiedzUsuń