sobota, 6 lutego 2010

Współczesna ciemna strona nocnika. Kto z nas nie ma krwi na rękach?

Znalazłam w odmętach mojego twardego dysku stare listy, pisane z obczyzny do przyjaciół w kraju, w których to wykładałam w niezbyt prostych słowach mój wstręt do wszystkiego. Wszystkiego.
Kiedyś, dawno temu, miałam bardzo antyglobalistyczne i anarchistyczne zapędy, które objawiały się ciągle wygłaszanymi przez mnie, niewybrednymi uwagami skierowanymi w stronę kapitalistycznych molochów.


O proszę, fragment o prawach autorskich i piractwie:

"[...] Z drugiej strony, jak sobie pomyślę że mam płacić bandzie podwórkowych grajków i żywić komercyjną machinę globalnych korporacji, robi mi się niedobrze. Ale płytę The Cure sobie kupiłam, więc już trochę za późno na anarchistyczne przemyślenia. Już sprzedałam duszę. Ubabrałam się w pop kulturalnym gównie, dałam sobie sprać głowę i wmówić że trzeba wspierać, jak coś się lubi. A prawdziwi artyści powinni pozostać niedocenieni. Każdy, kto nastawia się na sprzedawanie swojej twórczości jest pospolitą ulicznicą a nie artystą. Bieda to nieodłączny element prawdziwego twórcy, a płacić córom Babilonu nie warto, jeśli można je wyobracać za darmo.
Płacić grube pieniądze za rozrywkę – zobacz, jak sobie sępy współczesnego świata wykoncypowały, żeby nas doić jak pasikoniki kanadyjskie. Patrzymy tępo przed siebie, na swoje monitory, telewizory, komórki i ajpody, i gotowi jesteśmy dać sobie nerki wypruć za trochę taniego podniecenia. Kiedyś, stulecia temu, ludziom wystarczył tom straceńczej poezji i butelka absyntu żeby wprowadzić się w stan uduchowionego wręcz zadowolenia. Zamiast majspejs chodziło się do podziemnych mordowni i godzinami dyskutowało nad bezsensem istnienia. Tak przynajmniej podają pisma. A teraz – kup płytę i kup płytę. [...]
Za każdym razem, gdy widzę kogoś namiętnie agitującego przeciwko piractwu z jakichkolwiek powodów nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest najemnikiem wielkiej, bezdusznej korporacji. I pewnie mam rację, bo żaden myślący człowiek nie głosił by tak jawnie obrazoburczych poglądów. Przecież argumenty, którymi oni się posługują są tak niedorzeczne, że tylko totalnie pozbawiony umiejętności myślenia łykacz ściemy by to kupił. Odmawiam brania udziału w powszechnym pędzie za instrumentalizacją człowieka i usilnym sprowadzaniem go do roli wiadra plującego tanią siłą roboczą w zamian za napełnianie go lepką owsianką bezwartościowych przyjemności polegających na ogłupianiu mózgu seriami rytmicznych dźwięków i błysków. Pfftt, niech się pierdolą. Będę okradać producentów nieistniejących dóbr aż się obrzygam i będę z tego dumna, uśmiechając się do siebie w duchu, że chociaż jestem uwalana przeciętnością promieniującą ze mnie równie silnie jak z każdego innego zglobalizowanego dzieciaka rewolucji informacyjnej, to przynajmniej dumnie staram się wycyganić, ile tylko się da. Witaj w obozie nowożytnych cyganów cyberświata. We sing, we dance, we steal things."

Patrzcie tylko, jaka byłam wyszczekana, jaka pewna swoich racji. Nie, żebym na starość spokorniała. Teraz jednak nie chciałoby mi się tak namiętnie pisać o rzeczach, które dotyczą mnie jeno w znikomym stopniu. Zdziadziałam i zapadłam się w sobie.

Ale spójrzmy prawdzie w oczy - tak, jak mi nie chce się pisać, tak i nikomu czytać. Podziwiam odbiorcę moich emalii, że miesiącami nie nudziło mu się ze mną korespondować.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To tylko zapędy były, zapędy! Nigdy nie rościłam sobie praw do miana anarchisty czy antyglobalisty. Ot, co najwyżej wioskowego cwaniaczka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdę mówiąc jestem pod wrażeniem zaangażowania i cierpliwości. Z tym że ja zazwyczaj mam obojętny stosunek do rzeczywistości poza kwestiami pryncypialnymi, i mało kiedy chce mi się zabierać głos w sprawach wymagających zaangażowania i przekonania o swoich racjach.
    Szczególnie jeśli chodzi o piractwo, spowszedniało mi tak, że nie ma o czym gadać... nie masz może jeszcze jakichś kawałków listów?

    OdpowiedzUsuń