środa, 24 lutego 2010

Korci mnie, żeby coś powiedzieć.

Internetowy cytat dnia:
"(...) jestem przekonana, że niemała część kobiet zdradza swoich mężów w fantazjach erotycznych."

No tak, tylko czy jest to jakieś wielkie odkrycie, i co z tego?
Szczerze sobie nie wyobrażam mieć erotycznych fantazji z własnym partnerem, więc ta opinia nie tylko mnie zdziwiła - wręcz mną wstrząsnęła. Zawsze myślałam, że fantazja, fantazja, fantazja jest od tego, żeby bawić się, żeby bawić się, żeby bawić się na całego.
A tu się nagle okazuje, że to jakiś wielki moralny dramat, skandal i ogólnie obyczajowa konsternacja wśród ludzi i ich psów. Nigdy nie zrozumiem sposobu myślenia innych. Nigdy.
---


Ponieważ pojęcie czasu dla mnie nie istnieje, wzbudzam ogólne oburzenie wśród rodziny i znajomych moim, w ich mniemaniu nieodpowiednim, podejściem do rzeczywistości. Niesamowicie przyjemny stan mentalnego zawieszenia pieści moją szyję i biodra - jest mi nie tylko wygodnie, jest mi wręcz ekstatycznie. I kogo tak naprawdę obchodzi to, że od tygodni prawie nie wyszłam z domu? W obliczu bezmiaru wszechświata moja osoba bądź jej brak nie zrobi różnicy ani w jedną, ani w drugą stronę.

Ostatnimi czasy wdaje się, że chodzę wyłącznie do szkoły lub na pogrzeby.

Dnie spędzam wsłuchując się w stukot pociągów towarowych. Nadal nie potrafię odróżnić tych z węglem od pustych, chyba że wyjątkowo długi skład przejeżdża pomiędzy 1 a 3 w nocy - to słyszę prawie zawsze.
W snach staram się nauczyć prowadzić samochód. Marnie mi to wychodzi, ciągle mylę sprzęgło z hamulcem i nie potrafię ruszyć z żadnego skrzyżowania. Jedynym plusem tych wysiłków jest to, że jeżdżę niemal wyłącznie czerwonymi lub lawendowymi autami sportowymi. Moja podświadomość ma na tyle przyzwoitości, by zapewnić mi chociaż tę odrobinę luksusu, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna.

Na jawie rozpieszczam się odmóżdżającą literaturą dla nastolatek o wampirach i grami Pokemon. Może i niezbyt ambitne, ale bardzo relaksujące. Jem umiarkowane ilości czekolady i suchary. Pewnie znowu schudłam kilka kilo, ale wmuszanie w siebie jedzenia kłóci się z moimi najbardziej osobistymi przekonaniami. Jestem w końcu niespełnioną anorektyczką i raczej nienawidzę jeść. Co innego herbata albo sok wiśniowy.

Moja egzystencja jest jeszcze nudniejsza niż zazwyczaj. Oczywiście wypełniam ją mniej lub bardziej ezoterycznymi przemyśleniami - o księgosuszu, śmierci i szaleństwie - ale jakoś nie mam ochoty z nikim się nimi dzielić, co nie jest znowu jakąś wielką stratą dla ludzkości.
Wieczorami czytuję sporo rosyjskich symbolistów, szczególnie Sołoguba i Błoka (wiadomo - śmierć, strach i Szatan), co wprawia mnie w nieco melancholijny nastrój. Roztopy dodatkowo mnie przygnębiają, choć powietrze nadal cechuję się tą charakterystyczną, zimową rześkością.

Reasumując - pindole.

1 komentarz:

  1. Myślę, że problem tkwi w posiadaniu męża. Zresztą, mój Boże, zamienił stryjek siekierkę na kijek - jeden facet w łóżku, drugi w myślach, co za różnica?
    I mówisz, że to sposób MYŚLENIA...?

    Reszty nie skomentuję. Krytyka krytyką, ale za nad-ambicję się płaci.

    OdpowiedzUsuń