piątek, 2 października 2009

Żal po prostu kurwa żal

Spędziłam dzisiaj wieczór pisząc sonety inspirowane jedzeniem pralin alkoholowych, umieraniem, zgnilizną i Biedronkiem.


Sonet nr 1 - A gdzie, kurwa, księgosusz?

Wpieprzam garściami praliny, skulona
Siedząc w pokoju niczym pomiot czarci
Weltschmerz uparcie dziurę w brzuchu wierci
Tnie mnie od środka słodycz pierdolona

Jestem niezwykle wprost zadowolona
Pralina szampańskim zapachem korci
Mężowie greccy o kolumny wsparci
A gdzieś w zamieci siedzi sama, ona

Lecz choćbym nawet do usranej śmierci
Siedziała tutaj w mistycznej ekstazie
Grając swą rolę w świata błazenadzie

Wciąż są z nas tylko życiowi kloszardzi
Zbrukani przez los w mdłym monotemacie
Na wskroś przez prozę umierania zdarci


Sonet nr 2 - A ten z kolei miał być o czymś innym i wcale nie miał być sonetem, ale nie wyszło.

Czekoladowa uczta podniebienia
Żołądek pieni się plugawym kwasem
Jelito czeka cierpliwie, tymczasem
Oczy wyłażą na wierzch z podniecenia

Nie ma różnicy dla mojego ciała
Że ktoś poświęcił pół życia, lub więcej
By mi rozpalić zmysły najgoręcej
Żebym się tylko potem nie zbełtała

Choć dezynfekuję się regularnie
Roztworem szczęścia w butelkach litrowych
Będę pamiętać nawet gnijąc w grobie

Smak twoich słów, może zbyt wulgarnie
Rzuconych na wiatr wśród witek brzozowych
Martwą będę trwać w twojej garderobie



Jestem zajebiście niezrozumianym artystą, i niech ktoś spróbuje być bardziej emo niż ja.

__________
*edit
Nieco żenuje mnie moja pretensjonalność i brak wyczucia, wieczór smakuje trupiosiarczą lurą a nieboskłon jest namalowany, ale są takie momenty, że mimo szczerych chęci nie-bycia-kretynem wszechświat domaga się ofiary całopalnej i nie mam wyboru, muszę się ukorzyć i oddać cesarzowi, co cesarskie, a Bogu co boskie.
Całe szczęście nie nachodzi mnie zbyt często, by pisać kiepskie wiersze, ostatni raz był chyba jeszcze w liceum. Ale kimże jestem, żeby sprzeciwiać się woli Najwyższego? Naszło mnie to popłynęłam z nurtem bez wielkiej walki z mojej strony. Oby zostało mi to wybaczone. Na swoją obronę mam tyle, że kiedyś pisałam jeszcze gorsze rzeczy, teraz przynajmniej jest o rzygowinach.

Powiadają, że nie ma nic zdrożnego w złej poezji, dopóki się jej nie publikuje.
Internecie, bądź przeklęty.

2 komentarze:

  1. Te sonety! Nawet moja mama była pod wrażeniem.

    Czytanie tego bloga to jak podróż sentymentalna do przeszłości. Ach, jakże młoda i płocha byłam wtedy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie - genialna poezja.

    OdpowiedzUsuń