sobota, 29 sierpnia 2009

Film z Dolphem Lundgrenem na dzisiaj tooooo...

Dzisiejszego wieczoru w ramach relaksacji przy krzykach mordowanych dzieci oglądałąm Direct Contact. Film bardzo świeży, bo tegoroczny, a do tego z mojego ulubionego gatunku, czyli niskobudżetowego kina akcji klasy mocno B.

Mieszane uczucia co do tej pozycji mam...

Film zdecydowanie wyłącznie dla fanów kiepskiego kina akcji albo Dolpha Lundgrena, a najlepiej dla zapamiętałych fanów obu tych rzeczy jednocześnie, który mają dystans do tego co oglądają i przymykanie oczu podczas filmu im nie przeszkadza.

Mi się oczywiście podobał, jak każdy film z Lundgrenem bez wyjątku, bo tak. Dużo akcji, dużo strzelania z karabinów, dużo kopania się po głowach, cycki, Dolph Lundgren - czyli wszystko co lubię najbardziej jest na miejscu.

Niestety, fatalne efekty specjalne odbierały mi dużo przyjemności. To kardynalny zarzut tej pozycji, 20 lat temu wybuchy i szalone samochodowe pogonie wychodziły im znacznie lepiej, i nawet niski budżet tego nie usprawiedliwia. Czemu miały służyć dziwne zwolnienia i przyspieszenia kamery, nie mam bladego pojęcia, a pościgi momentami wyglądały, jakby zostały wyciągnięte z filmów z lat 70tych.
Zupełnie pozbawiona sensu akcja i niedorzeczne zachowania złych panów też trochę raziły, ale do tego każdy szanujący się wielbiciel twórczości filmowej klasy B powinien się przyzwyczaić. Chociaż akurat w tym obrazie wszystko wydawało mi się jeszcze bardziej durne i absurdalne niż zazwyczaj.

Z rzeczy, które mi się bardzo podobały - pierwsza scena z powodów sentymentalnych wzbudziła we mnie wielką radość, nie ma to jak okładanie się po twarzach w więzieniu. To, że biedny Dolph został spałowany dosyć bezlitośnie też było raczej sympatyczne, przez krótką chwilę wydawał się być prawie człowiekiem, a nie niezniszczalnym superbohaterem. Nastroiło mnie to bardzo optymistycznie na całą resztę trwania filmu.
Scenerie były genialne, czułam się prawie jak w domu. Stare trabanty i zniszczone budynki, a do tego wesoła wschodnioeuropejska wieś wzruszały i rozczulały. Jak dla mnie taki element folklorystyczny to zawsze duży plus.
Przypadła mi również do gustu ilość krwi i flaków. Gdy jeden z głównych antagonistów został rozerwany na strzępy granatem wykrzyknęłam głośne hura! czym obudziłam wszytkich domowników z psem na czele. Brakuje mi takich smaczków w tego typu produkcjach, bo wszyscy zazwyczaj umierają stosunkowo bezkrwawo. A tu prosze, z jednego tłustawego pana jucha tryskała fontanną przez prawie 5 minut. Byłam wniebowzięta. Ilość martwych cywili też mnie nieco zaskoczyła. Jeśli chodzi o przemoc i niczym nie uzasadnioną, bestialską brutalność, nie można tej pozycji niczego zarzucić.

Poza tym święta panienko, czołgi na ulicach??!?

Reasumując - zdecydowanie nie jest to najlepszy film z Lundgrenem, jaki w życiu widziałam. Obawiam się, że klasyfikuje się raczej gdzieś u dołu listy. Co wcale nie znaczy, że nie jest wart polecenia i na pewno jeszcze nie raz po niego sięgnę w długie, jesienne wieczory, gdy będę mieć ochotę na niewymagającą rozrywkę.
Jeśli ktoś lubi takie przyjemności, może bez obaw obejrzeć Direct Contact i nie będzie zawiedziony, chociaż może i nie będzie też sikał pod siebie z zachwytu.

Dostaje ode mnie 8/10, co i tak jest wyjątkowo niską notą, bo znakomita większość produckji z Dolphem ma u mnie status arcydzieł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz