Trochę jestem dzisiaj obolała, ale i tak obudziłam się w wyjątkowo dobrym nastroju. Pomalowałam paznokcie u stóp na złoto-malinowy i zrobiłam maseczkę o różanym zapachu, który zawsze mnie pozytywnie nastraja. Założyłam nawet mini spódniczkę. Kozaczę.
Prawdopodobną przyczyną owego szczęścia i radości jest to, że miałam wczoraj randkę. Wyjątkowo udaną. Zazwyczaj na samą myśl o zadawaniu się z ludźmi, których za bardzo nie znam dostaję ataku drgawkowego, ale tym razem byłam nawet lekko podekscytowana. W końcu miałam powody przypuszczać, że jadę obcować z istotą, z którą będzie mi się nieprzeciętnie dobrze rozmawiać.
Spędziłyśmy cały dzień rozprawiając o największych pierdołach, takich jak tekstura serka tofu, wpływ bromu na potencję czy utwory na klawesyn, wymieniałyśmy się mądrościami życiowymi i łaziłyśmy po ogrodzie botanicznym w Oliwie paląc wytworne papierosy w czarno złotych bibułkach (i kiepując do kontenerów, bo tak jest bardziej tró), a zamówienie czekolady w jednej z gdańskich kawiarni zajęło nam chyba z pół godziny, ku rozpaczy pani kelnerki.
Świat nabiera kolorów, kiedy można go podziwiać w towarzystwie osoby o podobnych odchyłach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz