wtorek, 30 marca 2010

Ten post jest wielki.

Popadam w smutny alkoholizm. W krew weszło mi już egzorcyzmowanie problemów wódką z pepsi w rytm folkowo gotyckich kapel z Rosji o których nikt nigdy nie słyszał (jak Kratong - aż się boję myśleć, skąd ja mam takie rzeczy). Ponieważ moje problemy są wyłącznie urojone, nakręcam w sobie zgubne przekonanie, że obrana metoda lecznicza rzeczywiście działa. W zasadzie to super, zawsze chciałam być domorosłym pijakiem z wieczną depresją, tylko za nic w świecie nie mogłam się przekonać do regularnego picia alkoholu.

Był taki bohater w jednej z książek Paul Scotta, jeśli mnie pamięć nie myli hindus, który uporczywie starał się przyzwyczaić do smaku whiskey, której nie cierpiał - a uwidziało mu się stać alkoholikiem. Jedna z bardziej dramatycznych postaci literackich. Oczywiście zupełnie trzecioplanowa, ale to właśnie tacy bohaterowie budowali dla mnie klimat jego pisarstwa. Dzień Skorpiona, bo tak się nazywała ta powieść, do dzisiaj wzbudza we mnie mieszane emocje, a czytałam ją wiele lat temu. Smutna, drętwa i do bólu obyczajowa, a jednak a tle zmian politycznych w Indiach ludzkie sprawy - tak banalne i przyziemne - nabierały niesamowitej wyrazistości.
Większość ludzi zna Scotta wyłącznie dzięki serialowi Klejnot w Koronie, który to sto lat temu leciał w telewizji, kiedy jeszcze NIC nie leciało w telewizji. A szkoda, bo to ciekawy pisarz. Biorąc pod uwagę mdłą tematykę, którą się zajmował, jego nowele są zadziwiająco strawne.

Ale. Kogo obchodzą moje wątpliwej jakości gusta literackie. Do rzeczy.
Wiosna przyszła! Kupiłam sobie absolutnie zajebiste ciężkie buty, które idealnie pasują do kraciastej mini, czekającej w szafie na lepsze czasy. Kto wie, być może nawet ja zacznę od czasu do czasu nosić spódnice. W końcu szkoda ukrywać moje rewelacyjne nogi.

I muszę wreszcie obciąć włosy, wyglądam jak jełop. Nie, żebym się specjalnie przejmowała - szeroko pojęta abnegacja to nadal obowiązująca ideologia w moim świecie - ale dodatkowo włażą w oczy, co już jest nie do zaakceptowania.

Termos mnie wkurza, Tom chyba umarł, tęsknię za Z. (tak, zaadaptowałam Twój sposób identyfikowania ludzi... nienawidzisz mnie?), Owca zaprosiła mnie do zoo i do makdonalda wąchać kible (całkiem poważnie, tak właśnie brzmiało jej zaproszenie) a do tego pewnie niepokojące rzeczy wzbudzają we mnie stan zbliżony do euforii - co mnie niepokoi.

Ach, jestem taka tajemnicza. Czuję się przez to bardziej klawa.

2 komentarze:

  1. Czy Z. to ja? Jeśli to ja, nie mam powodów, żeby Cię nienawidzić. Jeśli nie ja, to już mam.
    Kontynuując wątek. Jeśli to ja, to przyjedź. Nie chce mi się czekać. I nich cholera weźmie Twoją szkołę. Jeśli nie ja - też przyjedź, trzeba mi kogoś normalnie nienormalnego.

    Ale bajer, odkryłam, że nie muszę tu mieć konta, żeby komentować. życie jest piękne.

    PS. Hasło na bloga chwilowo założone na całej linii, jak mi przejdzie wkurw na siebie, to zdjemę. Niniejszym uprasza się o wyrozumiałość.

    OdpowiedzUsuń