niedziela, 12 lipca 2009

Zrobię kowalowi kawał, nasram mu do miecha.

Kiedy wieczorami dopada mnie Syndrom Wielkiego Smutku, włączam sobie Raoul and the Kings of Spain, drę się razem z wokalistą na cały głos - co jest zajęciem dosyć karkołomnym - i myślę sobie, że głodujące dzieci w Tadżykistanie mają bardziej przejebane. Weltschmerz to wymysł zblazowanych dandysów, rezultat upadku i degrengolady, wynikający z powszechnej przypadłości zwanej 'w dupach im się poprzewracało z dobrobytu". Mojej babci, jak ją w wieku 19 lat wywieźli na Syberię, pewnie do głowy nie przyszło użalać się nad sobą i marnością swojej egzystencji. Dlaczego? Bo miała prawdziwe problemy.

Cierpienie jest w modzie.


Korzystając z tego, ze nie pada poszłam sobie około 23 sprawdzić, czy widać osławione obłoki srebrzyste. Czytałam gdzieś, że często przyjmują kształt sromu lub Jezusa. Zauważyłam ledwo kilka niewyraźnych chmurek. Pewnie dlatego, że już trochę po ptokach, chyba wczoraj mozna było je podziwiać w całej okazałości. Chociaż wątpię, by było to zjawisko tak spektakularne, jak niektórzy twierdzą.
Zawsze to spacerek z pieskiem, pewnie się ucieszył, że nie musiał sam po ogrodzie biegać. Zauważyłam, że sąsiedzi zamontowali sobie oświetlenie na dróżce. No, nie tyle zamontowali, co wymogli na gminie wymianę żarówek pewnie. Do dupy, pomarańczowawe światło psuje cały klimat nocy. Lubiłam, kiedy ogród nie był w ogóle oświetlony, świetnie patrzyło się w gwiazdy.

Poza tym moja niebieska piżamka z żyrafą jakoś tak dziwnie śmierdzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz